Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2015

Dystans całkowity:125.00 km (w terenie 62.00 km; 49.60%)
Czas w ruchu:14:43
Średnia prędkość:8.49 km/h
Suma podjazdów:1443 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:62.50 km i 7h 21m
Więcej statystyk

Kralova Hola na 29erze

Sobota, 24 października 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Rok temu byłem na tej górze z kumplami i było ciekawie: na górze zimny deszcz poziomy, a podczas zjazdu ostre podtapianie przez ulewę, jak się na dole okazało połączone z uszkodzeniem dętki i felgi trekkinga (zbyt duża prędkość na wybojach). Wtedy 30km powrotu do auta zrobił tylko Tomek, podczas gdy np. ja poczekałem na Ducato w klimatycznej kawiarni w Szumiaczu (łatanie dętki + uziemienie kumpli przez zapięcie bez kluczyka). Uwierała mnie ta niedokończona wycieczka, tak więc gdy nabyłem i dozbroiłem nowy rower do zjazdów terenowych, to powrót na Królową był już tylko kwestią czasu.

Czas przyszedł w piękną, słoneczną, choć krótką, bo październikową sobotę. Rower wrzuciłem na auto i pojechałem sam na Słowację. (tylko część drogi autem ze Słowacką autostopowiczką, opowiadającą jak to w drodze pod Morskie Oko pokazywali ją palcami "o! turystka!").

Dojazd do Królowej był urokliwy sam w sobie, np:

a pierwsze widoki na Królową okraszane dodatkowymi atrakcjami, np:


Ale w końcu dojechałem do szutrówki, którą trzeba było wypiłować 13km i 1100m w pionie:


Na górskim rowerze podjazd nie był w ogóle problematyczny a jedynie wymagający kondycyjnie. Z wysokością robiło się chłodniej, co słabo czułem z powodu podjazdu, ale śnieg trudno przegapić:

Wrażenie robił też moment wyjazdu powyżej chmur (kilka ich było na błękitnym niebie):


Śniegu wkrótce było więcej, a widoki coraz bardziej wysokogórskie:






Gdy do zachodu Słońca zostało już tylko 20 minut, szczyt był już na wyciągnięcie ręki:

Ale drogę pokrywał zmrożony śnieg (musiałbym spuszczać powietrze z opon żeby dało się po tym podjeżdżać), a mnie szkoda było zjazdu przy zachodzie słońca, więc ostatecznie zrobiłem w tył zwrot i pojechałem:
To było wspaniałe! Rower niósł mnie bezpiecznie nad wybojami, nawet ręce od hamulców nie bolały - po prostu czysta przyjemność ze zjazdu. O to chodziło!

A na dole włączam lampki i jadę te 30km do auta. Przyznaję: dało w kość. Deszczu nie miałem (jak Tomek rok temu), ale temperatura spadła nieźle, a podjazdy w nocy były nużące. I faktycznie miejscami bliskie nachyleniu Kralovej Holi, choć mnie najbardziej chyba dał w kość w miarę delikatny, ale długi podjazd wzdłuż potoku Hron.

Dobrze że ostatnie 13km do auta to był już zjazd - rano prawie go nie zauważyłem, za to wieczorem to była miła nagroda po całym dniu podjazdów.





Turbacz z Koninek

Niedziela, 11 października 2015 · Komentarze(0)
Kategoria mtb
Rower wzmocniony, trzeba w końcu spróbować rasowej jazdy po górach. Na początek klasyk czyli Turbacz z Koninek. W ostatniej chwili na taki wyjazd - już popołudniem zrobiło się wietrznie i chłodno, a następnego dnia - pierwszy śnieg w tym roku.

Zaczynam na parkingu pod kolejką, ale oczywiście jadę drogą, nie wyciągiem. Droga jest przepiękna, bardzo wygodnie pozwala zrobić wysokość, tak że specjalnie trochę nadkładam drogi - trochę by przećwiczyć jazdę górską przed trudniejszymi momentami, ale chyba bardziej, by popodziwiać jej uroki.


Pod samym szczytem Tobołowa, pod wyciągiem, robi się stromiej, tak że trzeba już się trochę postarać. Potem droga przez polanę:

i trawersem przez las:

i jestem na "głównej grani" Gorców.

Tu zaczynają się prawdziwe trudności. Znaczy się większość drogi jest bardzo w porządku, ale gdy robi się naprawdę stromo, to jeszcze brakuje mi praktyki, by wiedzieć kiedy odpuścić, tak że jedna próba zawalczenia z podjazdem kończy się efektownym turlaniem się po ścieżce (bez żadnych konsekwencji - upadek był w miejscu).

Oczywiście zbaczam na Czoło Turbacza:

gdzie już nieźle wieje a temperatura jest w okolicach zera.

Potem obiad w schronisku i miłą ścieżką trawiastą na wschód:

Planuję zjazd szlakiem do Rzek, skąd mógłbym asfaltem nawrócić do Koninek, ale szlak do Rzek okazał się zamknięty (tabliczka przy odejściu od głównego), a czasowo nie stać mnie już było na zjazd do Rabki lub Nowego Targu - przyszło po prostu wracać do Koninek.

Wiatr na polanie robił wrażenie, choć szczęśliwie rower chronił mnie przed chłodem - napotykanym piechurom było wyraźnie zimniej niż mnie.

Zjazd z Turbacza pozwolił trochę poćwiczyć technikę, w szczególności udało się zjechać stromą "rynną" ścieżki, na początku której podjeżdżając zaliczyłem upadek.

A na koniec zjazd z Tobołowa - zgodnie z oczekiwaniami - czysta przyjemność.

Fajnie się jechało tego klasyka - w przyszłym roku koniecznie trzeba spróbować więcej takich.