Wpisy archiwalne w kategorii

Alpy

Dystans całkowity:146.00 km (w terenie 3.00 km; 2.05%)
Czas w ruchu:07:35
Średnia prędkość:8.57 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:4719 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:73.00 km i 7h 35m
Więcej statystyk

Passo Fedai + Pordoi

Sobota, 9 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Alpy, zakładowe
Cała sobota na rower w Dolomitach! Szczęśliwie nogi nie bolą bardzo po wczorajszym, więc można coś spróbować nakręcić, zwłaszcza, że pogoda wygląda na nadspodziewanie dobrą (prognozy mówiły o burzach z piorunami).



Wcześniej planowaliśmy objechać Marmoladę:
ale ostatecznie stanęło na tym, by po wjechaniu pod Marmoladę (przełęcz Fedaia: 2057m npm) zrobić pętelkę trochę krótszą, ale za to przez najwyższą przełęcz w okolicy (Pordoi: 2239m npm):
Najpierw spokojnie, prawie po równym do Caprile:
gdzie zaczynają się podjazdy, więc prawie żałujemy że jest aż tak słonecznie.



Tomek na kolarce oczywiście daleko z przodu, a ja z Krzyśkiem pracowicie zdobywamy wysokość. No i stało się - w miejscu gdzie moja mapa (Locus na komórce z "wrysowaną" linią planu wokół Marmolady) pokazuje zjazd z głównej, Tomek w ogóle nie zauważa rozjazdu i jedzie dalej. I niestety zamiast jechać aż pod Marmoladę (jak założyliśmy, długo go nie widząc), zatrzymał się kilka minut za rozjazdem. Czekał na nas ponad godzinę, a że przypadkiem nie miał ze sobą komórki, to zaniepokojony, że nam się coś stało - wrócił do Alleghe (gdzie laptopem skontaktował się z ludźmi w Krakowie, którzy zasmsowali do nas). Wielka szkoda - głupio zepsuliśmy mu dzień :-(
A wystarczyło się lepiej dogadać. Wtopa...

A zjazd z głownej grzech byłoby opuścić. Gpsies poprowadził przepiękną dolinką: "Sottoguda Sertai":


Widać że w sezonie to bardzo turystyczne miejsce - sama wielkość parkingów na dole i górze dolinki o tym mówi. Ale dziś droga wręcz była zamknięta (zapewne z powodu porządkowej wycinki na drodze), tak że byliśmy tam prawie sami.
Ciekawostką było, że na mapie wyglądało, jakby odjazd w "Serai" był tylko na chwilkę:

tymczasem w dolinie mogliśmy zobaczyć, że to przecięcie dróg oznacza, że droga główna prowadzi wysoko nad głowami, a dojście do głównej jest dopiero przy stacji kolejki na Marmoladę - sporo wyżej, bo dolinka piękna, ale ciągnie ostro pod górę.

Kolejka zamknięta do końca czerwca, pusto zupełnie.

Kanapki, odsapka i jedziemy drogą o stałym a wymagająco wysokim nachyleniu.

tak że zdecydowanie trzeba robić przerwy.


Przy drodze czasem stoją jakieś hotele, knajpy i inne zabudowania - ale wszystko zamknięte na głucho. Ale i tak jest zaskoczenie, gdy przejeżdżając koło jednego z takich domów słyszymy głośny świst, a zaraz potem widzimy 3 świstaki, z których jeden schował się w skałach, a dwa stanęły koło domu i udawały że ich tam nie ma:


Stromy podjazd utrzymuje się całymi kilometrami,


ale "halsując" na pustej drodze jakoś dajemy radę.


W końcu przełęcz Fedaia. Śnieg, wiatr, herbatka z termosu pod zamkniętym barem. Ubieramy się we wszystko i chcemy objechać jezioro od południowej strony, ale droga w dużej części zasypana śniegiem. Więc jedziemy główną, gdzie galerie i tunel.

A jeziora okazuje się nie ma. Zbiornik pusty - tylko na dnie wpół-zmrożona kałuża. I znak zakazu kąpieli :-)


600m (w pionie) zjazdu do Canzei mija miło i szybko, zwłaszcza że bardziej cywilizowane okolice jedziemy ładną ścieżką rowerową nad potokiem. W miasteczku próbujemy znaleźć jakiś sklep, ale okazuje się że mimo że miejscowość wygląda na dużą i turystyczną, to zamknięte jest dosłownie wszystko (sklep jest jeden - otwarty rano i wieczorem).

Za to Krzysiek trafia na parking z kolekcją Porshe (jakiś zlot?):


a ja zachwycam się superkiczowatym domkiem:

A potem znowu podjazd. Do wjechania jest 800m po grzeczniejszych niż na Fedaia serpentynach, ale i tak dokładnie siły wysysających.



Gdy w końcu dojeżdżamy na przełęcz (2239m npm), to przyznaję że już naprawdę czuję satysfakcję. Udało się!

Na górze para bijąca brawo i pytająca:
- Italiano?
- Polacco.
- Aaa, to nasi!
Jeżdżą sobie kamperem, są ogólnie życzliwi, tak że z przyjemnością zamieniamy kilka słów z rodakami.

Przed nami 12km zjazdu (800m w pionie do stracenia w jednym kawałku). Tak, to była przyjemność! I przyjemnie dziś obejrzeć nagranie z części tego zjazdu. Polecam fullscreen+fullhd i chwilę spokoju:

Potem chwila gdy, mimo że w zasadzie jest zjazd, to trzeba przypomnieć sobie jak się pedałuje:

Potem oparliśmy się pokusie zjechania w dolinę serpentynami jednym szybkim zjazdem i zamiast tego jedziemy tak, by pozostałe 400m w pionie wykorzystać dobrze. Przy okazji przejeżdżamy przez jedyną po drodze wioskę bez śladu nastawienia na turystów (Andraz), tam chwilę ścieżką przez las:
i gdy w końcu wracamy na asfalt to aż do końca już tylko w dół.


A w Alleghe w nagrodę widok z tarasu:


Kończy się sobota. W niedzielę wynosimy się około 10, objeżdżamy autem jeszcze kilka przełęczy:

tak że popołudniem ruszamy do Krakowa.

W poniedziałek nad ranem (4-5 rano) jesteśmy w domu. Chwila snu i do roboty. Było super!



Passo Giau

Piątek, 8 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Alpy, zakładowe
Tomek rok temu ze znajomymi odkrył uroki Dolomitów i tak ładnie o tym opowiadał, że gdy zaproponował w pracy powtórkę, to szybko znalazł chętnych. Ostatecznie stanęło na 6 osobach (4 rowerzystów + 2 turystki) i przejeździe pożyczonym z pracy Ducato. W Ducato przy 6 osobach (2 rzędach siedzień) rowery wchodzą do auta bez zdejmowania kół, niestety same siedzenia nie są tak wygodne, jakby się chciało przy 12h podróży... Ale daliśmy radę :-)

Wyjechaliśmy w czwartek ok. 22, każdy pasażer chwilę prowadził (ja miałem szychtę od 3:40, bo wcześniej, nieco przeziębiony, spałem jak suseł) i ok. 9:30 byliśmy nad jeziorkiem za Dobbiaco - na początku "trasy kolejowej".

Ścieżka była żwirowa ale, z nielicznymi wyjątkami, bardzo wygodna:
Bardzo spokojny podjazd wyprowadził nas 300m w górę, co po nocy w aucie bardzo dobrze zrobiło, zwłaszcza mnie - objawy przeziębieniowe zniknęły!


Z górki zjechaliśmy asfaltem (żeby było więcej funu - fajne zakręty drogi powieszonej nad dolinką), po czym widząc zbliżający się wjazd do miasteczka (Cortina d'Ampezzo), odszukaliśmy ścieżkę, która akurat stawała się asfaltowa. I wprowadziła do samego środka Cortiny w bardzo malowniczy sposób:

Zwiedzanie Cortiny zgodnie olaliśmy, ciekawi 15km podjazdu z nachyleniem sięgającym 19%. Zaczęło się w miarę niewinnie - gęsto poskładane serpentyny wyprowadzające nad miasteczko.

Co ciekawe, przy wyjeździe z Cortiny jest tablica elektroniczna z informacją czy w danym momencie konkretne przełęcze są dostępne. Czyli nie wystarczyło wyczytać w książce Gesera, że przełęcz jest zamknięta do 1.maja - trzeba jeszcze mieć szczęście. My mieliśmy. I mogliśmy piłować pod górę:
To znaczy piłowaliśmy w trójkę. Dla Tomka na kolarce to było nieco inne doświadczenie - on stojąc na pedałach szybko wjeżdżał i czasem na nas czekał po drodze. Na samą przełęcz wjechał prawie godzinę przed nami.

A na przełęczy śnieg i niskie chmury.



Ale na samej przełęczy super barek z herbatką i pysznym apfelstrudlem.

Jesteśmy pełni podziwu dla Bartka, dla którego nie tylko życiowym rekordem był podjazd na 2236npm, ale nawet sama odległość dzisiejszego przejazdu. Trochę cierpiał po drodze, ale dał radę!

Po dłuższej odsapce w cieple ubieramy się we wszystko co mamy i zbieramy się do zjazdu. Niespodzianka: pada. Deszcz nie jest duży, ale zjazd robi się trudniejszy. Zwłaszcza dla Tomka, którego kolarkowe cienkie oponki słabo trzymają w deszczu.

Ale dość szybko deszcz przechodzi (wystarczyło z chmury wyjechać?) i jest chwila by nacieszyć się 15km zjazdu, np:

Na dole wraca wiosna - może pochmurnie, ale ładnie.

Jeszcze chwila do Alleghe, gdzie zamiast objeżdżać jezioro, przejeżdżamy przez kładkę, leśną ścieżkę i jesteśmy na miejscu:



Miejsce jest fajne - 3-pokojowy "apartament" za 100 euro za noc na 6 osób nie wychodzi drogo, a standard wysoki. I do tego widoki z tarasu na 3tysięczniki:


Jeszcze tylko kolacja w miasteczku i padamy odsypiać noc w aucie. Jutro pojedziemy na rowerach w trójkę, a Bartek z dziewczynami pójdą w Alpy na piechotę.