Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2017

Dystans całkowity:356.00 km (w terenie 3.00 km; 0.84%)
Czas w ruchu:26:13
Średnia prędkość:13.58 km/h
Maksymalna prędkość:69.00 km/h
Suma podjazdów:3694 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:178.00 km i 13h 06m
Więcej statystyk

Jakie piękne podjazdy

Sobota, 25 marca 2017 · Komentarze(0)
Kategoria Łojenie, zakładowe
Pierwszy w tym roku wyjazd z kumplami w pracy: co prawda zaproponowałem trasę wymagającą, ale pomyślana była tak, by nie zamęczyć mniej wprawnego - w szczególności z możliwością zjechania do auta wcześniej, o ile kondycja nie pozwoli piłować kolejnych podjazdów. Czyli firmowym Ducatem mieliśmy jechać do Suchej Beskidzkiej i stamtąd objechać dwie pętle:

Ładna trasa, 67km, z opcją wydłużenia o Przełęcz Lipie (żeby nie jechać przez centrum Suchej) i Przełęcz Krowiarki (1000m npm jako wisienka na torcie) lub skrócenia o zjazd do Zawoi (skrótem z Przysłopia na Grzechynię i Maków).

Tyle że w końcu okazało się, że jadą tylko ludzie (ze mną 5 osób), którzy na pewno nie odpuszczą w połowie drogi, więc najpierw decyzja by zacząć nie w Suchej tylko w Kalwarii, potem by z Kalwarii wrócić do Krakowa rowerami (+50km) i dlatego pojechać do Kalwarii nie autem a pociągiem, a w końcu, po dyskusjach, by olać w ogóle transport inny niż rower i zrobić trasę nie tylko podjazdową ale i dość długą:

Startujemy z różnych stron Krakowa więc umawiamy się nad Wisłą. Zimno (+1 stopień), mgliście, wiatr w twarz:

Ale to dobrze że wiatr w twarz - zachodni wiatr przyda się wieczorem, podczas powrotu. A mgły i zimno znikają ma pierwszym podjeździe: nagle robi się +11 stopni (w południe: +14).

Ciągniemy sprawnie, ale robimy krótką przerwę - nie mogę odpuścić odwiedzenia urokliwego ogrodu klasztoru w Zebrzydowicach:





W Kalwarii na dworcu jesteśmy już w komplecie (Paweł dojeżdża z Izdebnika):

i jedziemy pod klasztor. Tam prowadzą dwie drogi: jedna z podjazdem normalnym, drugim 20% po bruku. To jest wyzwanie, a przynajmniej tak mi się wydawało - Sławek z Sebą wjechali to od niechcenia :-)

Mocne podjazdy towarzyszą nam przez następne 70km. Przez lasy i wioski jedziemy na południe:

Na pierwszym ostrym zjeździe głupio szarżuję i zbyt szybko wchodzę w zakręt posypany luźnym żwirem. Pomaga że jadę na grubych oponach, tak że wychodzę z tej sytuacji nadspodziewanie dobrze - nie zmieściłem się w drodze, ale pobocze na styk wystarczyło by utrzymać mnie na zakręcie. Dopiero błąd przy powrocie na asfalt kosztował mnie upadek, ale to było już przy znikomej prędkości, tak że skończyło się na nerwach i drobnym otarciu.

W Stryszowie znajdujemy drogę na Zembrzyce, co oczywiście znowu oznacza ostry podjazd, na górze górskie widoki, a potem piękny zjazd.


Od Zembrzyc chwilę jedziemy główną drogą i po płaskim, tak że wszyscy z chęcią akceptują pomysł, by zamiast jechać przez centrum Suchej Beskidzkiej pojechać "zboczem" po drugiej stronie potoku. Czyli początkowo delikatnym podjazdem przez wioskę, a potem mocny, długi wyryp pod Przełęcz Lipie:




Dobrze że machnęliśmy tę przełęcz, bo po zjeździe do Stryszawy jest kilka nudnych kilometrów - łagodny podjazd przez gęstą wioskę. Ciekawiej (i stromiej) robi się dopiero pod koniec podjazdu na Przysłop.

Z przełęczy już tylko 2.5km do wielkiego ośrodka wczasowo-konferencyjnego, gdzie chcemy wyjść na wieżę widokową:

Podjazd tam to było coś. Najpierw stromy podjazd przez wioskę, ale najlepsze zostało na koniec: serpentyny pod sam ośrodek z nachyleniem 21%. Była moc!

Niestety widoki dziś nie powalają, ale i tak fajnie było na świat popatrzyć z góry:

Restauracja hotelowa wygląda całkiem zachęcająco, ale dzień już nam się pomału kończy, więc wybieramy pizzę w Makowie Podhalańskim, gdzie zjeżdżamy skrótem (z pominięciem Zawoi) przez Grzechynię. Według opisów z sieci skrót miał być szutrowy, okazał się kiepskim, ale asfaltem.

W Grzechyni wyjeżdżamy wprost na twierdzę Natankowców: klątwy na bramie, a wokoło pełno drogich aut z rejestracjami z całej Polski.


Długi zjazd sprowadza nas do centrum Makowa, gdzie pizza jest szybka i smaczna. Potem się rozdzielamy: Paweł stwierdza, że umordował się i Makowską Górę objedzie, my ciągniemy uroczymi serpentynami w górę:



To był niezwykle przyjemny podjazd (zasługa pizzy?), a zjazd po prostu przepiękny! Starannie pilnowałem żeby nie przegrzać tarcz, ale chwilami nie było to łatwe - długi i bardzo stromy, kręty zjazd. Trzeba było uważać (tym razem już nie szarżowałem :-)), ale było to bardzo przyjemne. Na pewno jeszcze kiedyś odwiedzę Makowską Górę.

W Budzowie Paweł czeka na nas od kwadransa i wspólnie zabieramy się za ostatni dziś poważny podjazd: pod Zachełmną. Podjazd długi i pod koniec ciężki, ale nagroda jest fantastyczna: najpierw widokowy zjazd do linii kolejowej i potem dalej: przez Leśnicę do Brodów praktycznie stale jest w dół.

Dzień się kończy: na tym zjeździe właśnie robi się całkiem ciemno,

tak że wjeżdżając na główną w Brodach już musimy jechać z pełnym oświetleniem. Paweł jedzie do Izdebnika, my skręcamy na Leńcze.

Wiatr w plecy popycha, tempo mamy niezłe. Jak dla mnie odrobinę za duże, ale staram się ciągnąć. Odpoczywam dopiero w Krakowie, gdzie już sam, po wałach nad Wisłą, jadę spokojnie do domu.


Wietrzna Orawa

Niedziela, 5 marca 2017 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Wiosna startuje ostro, więc trzeba w końcu coś większego przejechać zanim zrobi się całkiem zielono i gorąco.  W górach grasuje halny, ale w niedzielę ma być już spokojniej. Ale na wszelki wypadek wybieram drogę, dającą możliwość pojechania z południowo-zachodnim wiatrem: od Słowacji, przez przełęcz Krowiarki, Suchą Beskidzką do Krakowa. Jak się dostać na Słowację? Trzeba w końcu wypróbować tę nową ścieżkę rowerową z Nowego Targu (gdzie dojadę pociągiem), przez Chochołów, po starej trasie kolejowej do Trsteny. W większości prowadzi przez las, więc wiatr nie powinien być problemem. Taki miałem plan, wyszło inaczej.

Pociągi do Nowego Targu miałem do wyboru dwa: jeden dojeżdża ok. 11, drugi ok. 6:30. Cóż, trzeba wziąć ten pierwszy, choć startuje z Płaszowa 3:57. Pobudka 2:20, robienie kanapek i herbaty do termosów, po czym nocny przejazd przez miasto. Jestem nieco ponad 10 minut przed odjazdem, a tu pociągu nawet nie ma (miał na Płaszowie stać pół godziny). Opóźniony. Z Gdyni.

Na szczęście opóźnienie niewielkie. Trochę podsypiam, a świt budzi widokiem na Tatry:


Wśród brzydkich przedmieść Nowego Targu szybko znajduję ścieżkę rowerową, ale jest problem: na ścieżce pojawia się lód.
Najpierw trochę:

potem na całą szerokość ścieżki.

Lód jest absolutnie, nienegocjowalnie śliski (temperatura powietrza dodatnia, więc na wierzchu jest woda) - najpierw próbuję po nim ostrożnie jechać, potem trudniejsze fragmenty prowadzę, w końcu się poddaję - trzeba wracać na główną.

Nie lubię wracać, zwłaszcza że ścieżka przez las wygląda początkowo bardziej atrakcyjnie niż lód, przez który właśnie się przedarłem - skręcam w las:

co oczywiście było błędem: ścieżka znika, prowadzenie zamienia się w przedzieranie przez chaszcze, pod śniegiem pojawiają się kałuże, a w końcu regularnie strumyki. Gdy w końcu widzę przed sobą leśną drogą, to dzieli mnie od niej z 10 metrów regularnego rozlewiska, upstrzonego kępami traw. Na szczęście kępy zmrożone, utrzymują mnie - jestem uratowany :-)

Tyle że po wyjechaniu z lasu mam przeciwko sobie huragan taki, że z całym porannym zapałem jadę kilkanaście km/h. A do tego drogi dość ruchliwe i proste jak drut. Ale nie ma co marudzić - po prostu ciągnę. Żegnam się z Tatrami:

i ciągnę w stronę Babiej Góry:

Pierwsze 30km, do Jabłonki, przejeżdżam w 3 godziny... Potem szczęśliwie wiatr już tak nie hamuje. Już nawet podjazd pod przełęcz Krowiarki mniej siły wysysa.

Za to od Krowiarek święto: z górki i z wiatrem! O to chodziło w tym wyjeździe!

W sam raz by nabrać ochoty na następny podjazd - w Zawoji skręcam w podjazd na Suchą. Serpentyny z widokiem na Babią:
wyprowadzają do wioski Przysłop, gdzie jest wieża widokowa (ją zostawiam sobie na inny wyjazd) oraz klasztor Karmelitów - oaza spokoju z widokami:



Potem zabawy ciąg dalszy: z górki do Stryszawy i potem z wiatrem do Suchej Beskidzkiej:


W Suchej rozglądam się za jakimś jedzeniem, ale nic nie wpada mi w oko - trudno, dociągnę na kanapkach, tym bardziej że z wiatrem jedzie się świetnie.

Za Budzowem odpędzam pokusę jechania tak z wiatrem aż do Sułkowic i znów skręcam w podjazd. I to był chyba najładniejszy fragment tego wyjazdu! Rozpogadza się, a widoki które rozpostarły się na górze to miód na serce. A zjazd tam - przepyszny.


Potem kraniec dróżek Kalwaryjskich:

odrzucona pokusa by jeszcze podjechać do Lanckorony i jadę przez Brody w dolinę Cedronu.

Najprostsza droga prowadzi dolinami Cedronu i Skawinki, ale te znam ostatnio dość dobrze, więc zamiast tego jadę główniejszą drogą na Skawinę - wzgórzami. A potem zmrok nad Wisłą - ciągle z wiatrem w plecy gnam do domu.