Wpisy archiwalne w kategorii

mtb

Dystans całkowity:135.00 km (w terenie 81.00 km; 60.00%)
Czas w ruchu:22:19
Średnia prędkość:6.05 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:4370 m
Suma kalorii:6014 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:33.75 km i 5h 34m
Więcej statystyk

Mogielica na rowerze i butach

Niedziela, 19 lutego 2017 · Komentarze(0)
Kategoria mtb


Mogielicę na nogach planowałem z rodzinką, ale tak wyszło, że pojechałem w końcu sam. No to połączyłem to z rowerem: start w Limanowej:

potem Przełęcz Ostra (nazwa przesadzona: spokojny podjazd) i przejazd przez Zalesie

na Przełęcz Słopnicką (krótko, ale stromo!), skąd asfalt prowadzi przez przysiółek Wyrębiska pod samą Mogielicę


Pod Mogielicą zrobili ośrodek narciarstwa biegowego, więc na wąskiej, ośnieżonej drodze ruch - nawet mijam się z autokarem pełnym dzieci. Potem asfalt się kończy i zaczyna solidnie wyratrakowana droga po śniegu. Co prawda trochę się krępuję jechać po drodze dla narciarzy, ale ślady dla nart są po bokach szerokiej drogi, podczas gdy środkiem są wydeptane ślady butów - jadąc środkiem powinienem niczego nie zniszczyć.

Zresztą droga dla narciarzy wkrótce się kończy i zaczyna normalna ścieżka, początkowo w miarę szeroka, potem coraz węziej wydeptana w głębokim śniegu.


Jakiś czas jadę, choć podjazdy bywają strome, ale w końcu muszę się poddać: wystarczy drobny błąd by zakopać się w głębokim śniegu - trzeba rozpocząć część pieszą.

W zasadzie planowałem na końcu drogi asfaltowej zapiąć rower gdzieś do drzewa i wrócić do niego po wycieczce na szczyt, ale tak długo fajnie mi się przez śnieżny las jechało, że stwierdziłem że to "już niedaleko". A wprowadzając rower na szczyt będę mógł wrócić inną drogą. Były momenty gdy oznaczało to wręcz wpychanie roweru pod górę na naprawdę stromym podejściu, ale było warto.

Wypchałem rower na szczyt w chwili gdy właśnie w chmurach zrobiła się dziura, a dotychczasowa szarość na chwilę ustąpiła miejsca błękitom. Mój niebieski rower pasował do tego idealnie :-)



Wieża widokowa fantastyczna - po wyjściu nad drzewa mocny wiatr i dalekie widoki:




Co ciekawe chmury wróciły dosłownie w chwile po tym jak wróciłem na dół - wchodzący na górę po mnie już nie mieli takiego szczęścia.

Pozostało zdecydować którym szlakiem schodzić - wybrałem trochę na pałę, bo wszędzie głęboki śnieg i wąsko przedeptane ścieżki.

I stromo. O jeździe nie było mowy - sprowadzałem rower, przy czym np. na oblodzonych fragmentach to bardziej ja się opierałem na rowerze niż go prowadziłem - dobrze było wykorzystać jego przyczepność.




Prowadzę praktycznie pod same domy na dole, ale nie narzekam, bo pogoda polepsza się na dobre - miło po wyjeździe z szarego Krakowa popatrzyć znów na piękną, roziskrzoną słońcem zimę:


Powrót do asfaltu i pedałowania też jest miły - najpierw krótki podjazd na przełęcz, potem długi zjazd.


Za Słopnicami jeszcze jedna górka na drodze do Limanowej i z niej mam okazję podziwiać zachód słońca:




Jeszcze chwila pagórkami i w końcu stromy zjazd do Limanowej.

Pierwszą rzeczą jaką robię po dojechaniu do auta, to zalewam gorącą herbatą z termosu kubek "kasza z gulaszem" (z Rossmana) - dzięki temu po przebraniu się i zapakowaniu mogę nabrać sił przed drogą, porcją zadziwiająco smacznego jedzenia. Czyli właśnie sprawdziłem, że dobry termos wystarczy - niekoniecznie trzeba brać od razu kocher, żeby zjeść coś ciepłego.


Murowaniec na rowerze

Niedziela, 29 stycznia 2017 · Komentarze(1)
Kategoria mtb, tatry
W Krakowie smog i ciężkie, szare chmury - trzeba uciekać. Padło na wycieczkę, która korciła od dawna: dojechać na rowerze na Halę Gąsienicową, drogą dojazdową wzdłuż doliny Suchej Wody. Podobno w lecie to kamienista, marudna droga przez las, za to w zimie  zyskuje na uroku, bo śnieg chowa kamole.

Przejazd autem przygnębiający: w Krakowie brud wręcz wisi w powietrzu, a za Krakowem wcale nie lepiej. Jest szaro, bez żadnych widoków, wszędzie po ziemi płoży się dym z kominów. A obwodnica Nowego Targu to w ogóle groza - droga jest zanurzona w brązowej mgle. W Zakopanym według pomiarów dostępnych w Internecie ma być podobnie - ciekawe czy wystarczy, że trochę omijam Zakopane, czy też trzeba będzie dopiero rowerem wyjechać z duszącej chmury... Jeszcze tylko przejazd przez wioskę pełną narciarzy i szarość stopniowo znika! Niebieskie niebo i widać trochę Tatry. Udało się wyjechać ze smoga!

Podjeżdżam pod początek szlaku, ale jest problem - zupełnie nie ma gdzie zaparkować. W lecie może gdzieś bym się na poboczu przytulił, teraz przez zaspy zupełnie nie ma gdzie stanąć. Wracam 1.5km i na sępa parkuję pod jakimś domem gościnnym.


Szlak okazuje się bardzo wygodną drogą:

Śniegu mnóstwo, ale po tej drodze jechał ratrak z pługiem. Czyli jest idealnie równo, choć pewnie wygodniej byłoby bez pługa, bo ten zasypał koleiny (auta do schroniska tam jeżdżą), tak że w miejscu po koleinach jest nieco grząsko. Czyli trzeba jechać środkiem - tam jest twardo i jedzie się znakomicie.

Nawet nie jest bardzo stromo - podjazd nie przekracza 14% a w większości utrzymuje się poniżej 10%. Na początku jechałem pod górę z prędkością piechura, potem było dużo fragmentów pozwalających wyraźnie nadgonić - czyli nie dość że droga ładna i pusta, to jeszcze pozwalająca całkiem szybko dostać się w sam środek Tatr.

Ale mnie się nie śpieszy, a zimowy las w słońcu cieszy oczy:





A potem las się kończy i zaczynają się inne widoki:


Niespodziewanie pod schroniskiem nie ma gdzie się zapiąć - wszelkie drzewa czy słupy są w głębokim śniegu, a wszelkie zapięciowe miejsca przy murze schroniska są lodem z dachu zasypane.

Nic to - kto by tutaj kradł rowery :-)


Jestem przyjemnie rozgrzany podjazdem, więc zupełnie nie czuję tych -6 stopni, ale szybko doceniam zawartość torby na bagażniku: nakładam suchy polar pod kurtkę rowerową, a po chwili marszu na wierzch jeszcze kurtkę. Jest idealnie.


A góry są przepiękne! Leniwym spacerkiem (nigdzie dalej i tak ani nie zdążę ani nie mam zimowego sprzętu) idę sobie nad Czarny Staw.







Czarny Staw solidnie zamarźnięty, drogi w górę prowadzą przez jego środek:





Jest pięknie i tak krystalicznie "czysto". A małopolski smog został daleko w dole:

Cóż, dzień krótki - trzeba wracać.

Jeszcze tylko obiad w schronisku:


ostatnia fotka "byłem tu":

ostatnie spojrzenie na bliskie Tatry:

i zjazd.

Zjazd taki, że po zjechaniu na dół chciałem wołać jak osiołek w Shreku: ja chcę jeszcze raz! Nie to żeby był bardzo szybki - nie mógł, bo musiałem starannie trzymać się twardej bruzdy pośrodku drogi. Były miejsca, gdzie bruzda była niewiele szersza od opony, ale i w "łatwych" miejscach trzeba było uważać. Tylko raz "spadłem" z bruzdy, ale zanim całkiem się zagrzebałem w śniegu udało się wrócić. Było super.

Tak, poważnie rozważałem by jeszcze raz podjechać, ale zwyciężył wstyd przed ludźmi, którzy chwilę wcześniej grzecznie mnie przepuszczali na drodze (nikogo nie straszyłem, gdy trzeba było to zwalniałem do zera, ale ze względu na bruzdę bardzo grzecznie dziękowałem za przepuszczenie mnie środkiem). Miałem jeszcze prawie godzinę światła dziennego - pomyślałem by zrobić jeszcze kółko przez Małe Ciche, ale nawet nie dojechałem do miejsca, gdzie trzeba by przejechać szlakiem rowerowym do drogi (nie wiem czy przejezdne) - zniechęcił mnie duży ruch samochodowy: jeśli tutaj jest tego tyle, to będę dzień kończył jadąc przez Murzasichle wśród aut - nie warto psuć błogostanu. Bo to był idealny dzień.

Kto by pomyślał - rowerem na Halę Gąsienicową to nie żaden wygłup, tylko bardzo fajna propozycja na zimę.


Stare Wierchy

Niedziela, 22 maja 2016 · Komentarze(0)
Kategoria mtb
Sobota zajęta pracami domowymi, ale w niedzielę Mateusz musi odrabiać lekcje - porzucam rodzinkę i jadę w góry. A że późno już, to jadę z rowerem na dachu auta - trzeba będzie coś szybkiego przekręcić.

Staję przed Koninkami i po krótkiej rozgrzewce asfaltem jestem wreszcie w lesie. Najpierw sporo ludzi, ale potem cisza i spokój. Najpierw delikatnie pod górę (7%), potem chwila zjazdu i znowu pod górę na Tobołów 10-13%. Na górze słońce i widoki

potem spokojna droga w stronę głównej grani

i w końcu wyjazd na czerwony szlak.

Szeroko wydeptana i wyjeżdżona droga jest na stromszych odcinkach nieco wymagająca dla mnie - niewprawnego górskiego rowerzysty, ale jedzie się fajnie.

i aż do schroniska na Starych Wierchach bez większych trudności.

W schronisku trafiłem na jakąś fluktuację ruchu, dzięki której zamówiłem pierogi bez problemów, ale gdy odchodziłem od stołu, to kolejka przy okienku wyglądała na godzinę stania - Stare Wierchy to jednak ludne miejsce.

Zaraz za schroniskiem mylę drogę i jadę za szlakiem tak, że w ostatniej chwili reflektuję się, że jest zdecydowanie za stromo na zjazd:

ale to tylko jedno ekstremum - generalnie jest fajnie.




Schronisko na Maciejowej mijam bokiem

i jadę widokowymi łąkami szybko w dół - do Rabki.

W Rabce jestem dosłownie chwilę - uciekam przed tłumami w szlak rowerowy na wschód, gdzie po mozolnym wyjeździe z doliny znowu mam widokową drogę polami:

a w końcu pojawia się asfalt, który zachęca by trochę dać odpocząć hamulcom - na liczniku było 74km/h:

W Olszówce powtórka - znowu bardzo ostry wyjazd w górę, po kamieniach i potem miły zjazd, choć już bez asfaltu.

Kończę dzień na miłych żwirowych ścieżkach jakiegoś "parku dworskiego":




Turbacz z Koninek

Niedziela, 11 października 2015 · Komentarze(0)
Kategoria mtb
Rower wzmocniony, trzeba w końcu spróbować rasowej jazdy po górach. Na początek klasyk czyli Turbacz z Koninek. W ostatniej chwili na taki wyjazd - już popołudniem zrobiło się wietrznie i chłodno, a następnego dnia - pierwszy śnieg w tym roku.

Zaczynam na parkingu pod kolejką, ale oczywiście jadę drogą, nie wyciągiem. Droga jest przepiękna, bardzo wygodnie pozwala zrobić wysokość, tak że specjalnie trochę nadkładam drogi - trochę by przećwiczyć jazdę górską przed trudniejszymi momentami, ale chyba bardziej, by popodziwiać jej uroki.


Pod samym szczytem Tobołowa, pod wyciągiem, robi się stromiej, tak że trzeba już się trochę postarać. Potem droga przez polanę:

i trawersem przez las:

i jestem na "głównej grani" Gorców.

Tu zaczynają się prawdziwe trudności. Znaczy się większość drogi jest bardzo w porządku, ale gdy robi się naprawdę stromo, to jeszcze brakuje mi praktyki, by wiedzieć kiedy odpuścić, tak że jedna próba zawalczenia z podjazdem kończy się efektownym turlaniem się po ścieżce (bez żadnych konsekwencji - upadek był w miejscu).

Oczywiście zbaczam na Czoło Turbacza:

gdzie już nieźle wieje a temperatura jest w okolicach zera.

Potem obiad w schronisku i miłą ścieżką trawiastą na wschód:

Planuję zjazd szlakiem do Rzek, skąd mógłbym asfaltem nawrócić do Koninek, ale szlak do Rzek okazał się zamknięty (tabliczka przy odejściu od głównego), a czasowo nie stać mnie już było na zjazd do Rabki lub Nowego Targu - przyszło po prostu wracać do Koninek.

Wiatr na polanie robił wrażenie, choć szczęśliwie rower chronił mnie przed chłodem - napotykanym piechurom było wyraźnie zimniej niż mnie.

Zjazd z Turbacza pozwolił trochę poćwiczyć technikę, w szczególności udało się zjechać stromą "rynną" ścieżki, na początku której podjeżdżając zaliczyłem upadek.

A na koniec zjazd z Tobołowa - zgodnie z oczekiwaniami - czysta przyjemność.

Fajnie się jechało tego klasyka - w przyszłym roku koniecznie trzeba spróbować więcej takich.