Longinada+ Rumunia 2015: dzień 9 - do Stei
Niedziela, 23 sierpnia 2015
· Komentarze(0)
Ostatni dzień wyjazdu. Mamy 40km łagodnego podjazdu (na 1200mnpm) a potem 30km zjazdu. Podjazd jest doliną coraz mniejszego potoku, w coraz wyższych górach. Po porannej szarówce wychodzi słońce.
Droga przez góry malownicza, trochę jak w Dolomitach,
tyle że pełno tu monastyrów:
krzyży przydrożnych:
i okazałych kościołów:
W końcu potok przy drodze robi się maleńki, pojawiają się wyciągi narciarskie, a krajobrazy już zupełnie górskie:
Ostatnie klikanaście km do przełęczy towarzyszy nam para psów. Przyjazne i zabawne. Chciały nam towarzyszyć i za przełęczą, ale oczywiście nie nadążyły.
Zjazd wertepiastą drogą - długi i przepyszny:
wyprowadza na "zachodniobieszczadzką" równinę koło Stei (co ją poznaliśmy 4 dni wcześniej):
W Stei namawiamy grupę na odwiedziny w "naszej" restauracji - już nie mogę się doczekać reakcji pani kelnerki :-)
Pani popisowa: pokrzykuje na nas, dostarcza ostentacyjnie niepełne zamówienia (bo "źle zamawiamy", np. sam kotlet), ale wszystko jest dobre, pani w końcu wpada w dobry humor (i wygłasza do nas długi, niezrozumiały, a radosny monolog), a miejsce odpowiednie na zakończenie podróży (czysta toaleta do przebrania się przed drogą, pusty plac w pobliżu do pakowania busa). Czyli zamiast pchać się dalej za miasto, czekamy na busa - jak się okazało tylko nieco ponad pół godziny, tak że po skomplikowanym pakowaniu rowerów i bagażu, ruszamy o 16:00.
Przejazd do Polski wspaniały. Z dwu powodów: Po pierwsze tempo - z powodu znacznej asymetrii ruchu w niedzielne popołudnie kierowcy po prostu ignorują czerwone światła na mijankach (ani razu nie zrobił się zator pośrodku mijanki), co pozwoliło dojechać do granicy w raptem 3 godziny. Po drugie dostałem doskonałe miejsce w busie - zlitował się nade mną Piotrek z grupy warszawskiej i odstąpił miejsce, gdzie mogłem stłuczoną nogę wyprostować, tak że w odróżnieniu od przejazdu Aiud-Buru jazda była nie torturą, a wygodną podróżą!
W Krakowie jesteśmy 2:20 - wysadzają nas na skrzyżowaniu Botewa-Półłanki, czyli zgrubsza w połowie odległości między domem moim i Piotrka. Jeszcze tylko nocny przejazd rowerem przez Kraków, kąpiel, spanie i rano do roboty.
Wyjazd w sumie 1030km:
Droga przez góry malownicza, trochę jak w Dolomitach,
tyle że pełno tu monastyrów:
krzyży przydrożnych:
i okazałych kościołów:
W końcu potok przy drodze robi się maleńki, pojawiają się wyciągi narciarskie, a krajobrazy już zupełnie górskie:
Ostatnie klikanaście km do przełęczy towarzyszy nam para psów. Przyjazne i zabawne. Chciały nam towarzyszyć i za przełęczą, ale oczywiście nie nadążyły.
Zjazd wertepiastą drogą - długi i przepyszny:
wyprowadza na "zachodniobieszczadzką" równinę koło Stei (co ją poznaliśmy 4 dni wcześniej):
W Stei namawiamy grupę na odwiedziny w "naszej" restauracji - już nie mogę się doczekać reakcji pani kelnerki :-)
Pani popisowa: pokrzykuje na nas, dostarcza ostentacyjnie niepełne zamówienia (bo "źle zamawiamy", np. sam kotlet), ale wszystko jest dobre, pani w końcu wpada w dobry humor (i wygłasza do nas długi, niezrozumiały, a radosny monolog), a miejsce odpowiednie na zakończenie podróży (czysta toaleta do przebrania się przed drogą, pusty plac w pobliżu do pakowania busa). Czyli zamiast pchać się dalej za miasto, czekamy na busa - jak się okazało tylko nieco ponad pół godziny, tak że po skomplikowanym pakowaniu rowerów i bagażu, ruszamy o 16:00.
Przejazd do Polski wspaniały. Z dwu powodów: Po pierwsze tempo - z powodu znacznej asymetrii ruchu w niedzielne popołudnie kierowcy po prostu ignorują czerwone światła na mijankach (ani razu nie zrobił się zator pośrodku mijanki), co pozwoliło dojechać do granicy w raptem 3 godziny. Po drugie dostałem doskonałe miejsce w busie - zlitował się nade mną Piotrek z grupy warszawskiej i odstąpił miejsce, gdzie mogłem stłuczoną nogę wyprostować, tak że w odróżnieniu od przejazdu Aiud-Buru jazda była nie torturą, a wygodną podróżą!
W Krakowie jesteśmy 2:20 - wysadzają nas na skrzyżowaniu Botewa-Półłanki, czyli zgrubsza w połowie odległości między domem moim i Piotrka. Jeszcze tylko nocny przejazd rowerem przez Kraków, kąpiel, spanie i rano do roboty.
Wyjazd w sumie 1030km: