Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2015

Dystans całkowity:463.00 km (w terenie 31.00 km; 6.70%)
Czas w ruchu:32:25
Średnia prędkość:14.28 km/h
Suma podjazdów:2195 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:115.75 km i 8h 06m
Więcej statystyk

Mrozno: Ojcow + Zrodlo Jordan

Środa, 30 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
W ramach zabawy w Festive500 zostało mi 2 dni i 96km do przejechania. I mam dziś dzień urlopu. I wreszcie jest pogoda, jaka powinna być w grudniu: słoneczko, ale zimno. I silny, wschodni wiatr.

Po wczorajszych 160km jestem odrobinę zjeżdżony, więc wybieram miłą, odpoczynkową trasę:
Trochę wspominkową (Dolina Prądnika przejechana jak za moich dawnych czasów - od strony miasta), trochę nadrabianie zaległości z drogi "Do źródeł Dłubni" (ominęte wtedy wąwozy Sokalec i Babie Doly oraz odnalezienie Źródła Jordan, na które wtedy było już za ciemno), ale przede wszystkim było to zmierzenie się z mroźnym wiatrem na wyżynie między Sułoszową a Trzyciążem.

Ojców kompletnie pusty, zauroczył cichą kawiarenką "Pod Nietoperzem":

Sokalec był taki sobie (stroma, asfaltowa droga przez ładny las; auta tam jeżdżą), Babie Doły były ładne:

ale największą "atrakcją" była konieczność przejechania przez Prądnik brodem. To zdecydowanie nie było rozsądne (brzegi strumienia były w lodzie a strumień na tyle głęboki, że ewentualne choćby podparcie się nogą byłoby dużym umoczeniem), ale że nic się nie stało, to pewnie niepotrzebnie jojczę :-)

Sielankę Doliny Prądnika (osłonięcie od wiatru) kończy wyjazd na wyżynę z Sułoszowej. Jest zimno - nakładam kolejne rzeczy, dbając by nie przesadzić (jak się spocę za bardzo, to dopiero będzie zimno), tak że nieco marznę.

Ale jadę uparcie, zapewne robiąc moim "zamaskowaniem" dziwne wrażenie na miejscowych, np. gdy mijam dużą grupę wracającą z pogrzebu.

Odpuszczam (ubieram się we wszystko co mam) dopiero przy Źródle Jordan. Źródło od drogi wygląda niepozornie, ale z bliska jest prześliczne!

Turkusowa woda tryskająca z drgającego piasku, na dnie przeźroczystego, głębokiego stawku:

Taka perełka w środku niepozornej, podkrakowskiej wioski.

Ubranie się na ciepło pomaga, robi się też przyjemniej dzięki wjechaniu głębiej w Dolinę Dłubni - dolina jest dość szeroka, ale nie na tyle by nie osłaniać trochę od wiatru. Gdy droga doliną zaczyna się już nieco nużyć, to kuszę się na odbicie w szlak rowerowy, który do Iwanowic wyprowadza stromym podjazdem na zbocze, dzięki czemu poznaję Iwanowice od nieco innej strony:

A potem standard, jak już wielokrotnie wcześniej: Maszków, Wilczkowice, ale w Zerwanej jadę na wprost. Kiedyś próbowałem tej ścieżki i była nieprzejezdna (błoto) - teraz okazuje się całkiem miła. Wyprowadza przez widownię boiska piłkarskiego do Masłomiący, skąd przez Więcławice i Prawdę wracam do domu:


Festive500 mam "zaliczone". W tym roku to żaden wielki honor (około setki Polaków a kilka tysięcy w ogóle), ale przecież nie o to chodziło. Razem z dojazdem do pracy 31.12 wychodzi mi 522km.

Fajna zabawa - w szczególności była motywacja, by przy niezachęcającej do ekscesów pogodzie, zrobić dwa pełne dni jeden po drugim. No i była okazja pokręcenia zanim zima zaczęła się na dobre - wkrótce potem zaczęły się mrozy na całego (-16stopni), a 5.stycznia spadł duży śnieg (a ja zmieniłem opony na zimowe, z kolcami).

Wschodni wiatr

Wtorek, 29 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Kliknąłem w Wigilę "join challenge" dla Festive500, zrobiłem w Święta dwie traski, starannie ciułam wszystkie kilometry z dojazdów do sklepów i pracy, ale do końca roku zostały 3 dni, a ja mam mniej niż połowę: 245km. Jak zabawa, to na całego: poniedziałek poświąteczny w pracy jest bardzo spokojny, więc bez problemu biorę urlop na wtorek i środę.

Pogoda zmieniła się bardzo: dużo zimniej (2-3 stopnie powyżej zera zamiast wcześniejszych kilkunastu) i od wtorkowego rana ma przyjść silny wschodni wiatr. Przez chwilę przychodzi mi do głowy piekielna myśl, by popędzić z wiatrem na zachód, po czym wrócić pociągiem. Ale zwalczam pokusę i wyznaczam na mapie trasę optymalną na tę pogodę:
Czyli wyjechać na tyle wcześnie by do lasu dojechać przed wiatrem, w Puszczy pokręcić się chwilę, odwiedzić Wzgórze Św. Jana i kładkę na Rabie w Mikluszowicach:

a potem z wiatrem zrobić 50km: doliną Raby z Bochni do Myślenic i potem przez Przełęcz Szklaną do Sułkowic. Od Sułkowic do Skawiny wzdłuż dolin - zbocza osłaniały od wiatru

tak że zimny wiatr w twarz za Skawiną i potem wzdłuż Wisły za Tyńcem, przyjąłem jako słuszną rekompensatę za dziesiątki kilometrów luksusów.

To był chłodny, szary dzień, ale paradoksalnie idealny na rower. Miałem satysfakcję że udało mi się zabrać z precyzyjnie wyliczonymi ubraniami: gdy było cieplej, to zmieściły się w małej (5l) sakiewce na bagażniku obok litrowego termosu, a gdy potrzebowałem (podczas jazdy pod zimny wiatr - zaczęły padać drobinki lodu a temperatura spadła do 0stopni), to było ich dokładnie tyle ile trzeba było. Po 162km dojechałem do domu, z chęcią zrobienia następnego dnia pozostałych do Festive500 96km.

Puszcza - The Best of

Sobota, 26 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Święta w tym roku były bardzo niezimowe: piękne słońce, kilkanaście stopni, szron tylko wczesnym rankiem. W takich warunkach zabawa w Festive500 to jakby nie to, ale z drugiej strony prognozy mówiły, że sielanka pogodowa wkrótce się skończy, pierwsze 100km jakoś samo się zrobiło (28km w Wigilę, na rowerze żeby nie stać w korkach + szybkie 75km w bożonarodzeniowy poranek, gdy rodzinka jeszcze spała), więc "dostałem" od żony pół soboty na rowerowanie (drugie pół to dyżur w pracy do północy; a niedzielę, dla równowagi, spędziłem z synem - mieliśmy bardzo fajne wyjście na Babią Górę).

Stwierdziłem, że wstyd w taką pogodę tłuc łatwe, szosowe traski, więc wyciągnąłem górala, tak by wreszcie przejechać terenowe drogi po Puszczy Niepołomickiej. Wreszcie, bo wcześniejsze próby jeżdżenia tam trekkingiem były takie sobie - albo utykałem w błocie, albo łapałem serię kapci na kamienistej drodze. Ale od roku mam rasowego górala, więc dam radę!



Zaczynam o brzasku, na lampkach wyjeżdżam moją ulubioną drogą do oglądania wschodu słońca: na Proszowice. Początkowo zapowiedź słońca jest bardzo delikatna:

w Biurkowie robi się wyraźniejsza:

Proszowice przejeżdżam jeszcze przed świtem, by sam wschód spotkać tuż za Kowalą:


Wisłę w Brzesku przejeżdżam jadąc prosto w twarz słońca:

po czym w Ispinie skręcam na wschód, tak by przejechać leśną drogą przez wydzielony (i nieznany mi wcześniej) fragment Puszczy.

Leśna droga bez wzruszeń - wczesny poranek, las spokojny, droga za dobra na mój rower.


Dojeżdżam tak do Drwini, gdzie skręcam na ścieżkę, oznaczoną na mapie "Sigma Cycle" jako znaczna rowerowa. Była umiarkowanie błotnista (nieco za łatwa na górala, sporo za trudna na wąskie opony trekkinga) i prowadziła pełną słońca łąką u podnóża wału (na zdjęciu na lewo od niego). Ten kawałek może się spodobać!:

Wyprowadziła na mostek i grzeczną gruntówkę:

którą jadę na po granicy lasu do Mikluszowic. Tam klasyka: asfaltowa żubrostrada, z której odbijam na południe:

Ze względu na pracę od 15:00 nie miałem zbyt dużych rezerw czasu, ale udało się oprócz zaplanowanego szlaku terenowego z Kłaja, zrobić także terenowy fragment Drogą Królewską. Może "terenowy" to za dużo powiedziane - na górali było wręcz komfortowo, ale i tak cieszyłem się, że wreszcie mogę.

Przejazd do Kłaja już pod presją czasu, zwłaszcza że wzmaga się zachodni wiatr - już nie jest łatwo, a co dopiero będzie na odsłoniętych 20km za Puszczą?

Szlak z Kłaja koło Wielkiego Błota jest w słońcu po prostu prześliczny! Jak mogłem go wcześniej ignorować?

Wyjeżdżam na asfaltową część Drogi Królewskiej i jedyne co mogę to ciągnąć do przodu. Dopóki las osłania od wiatru nie jest źle, potem robi się pracowite piłowanie na niższym biegu, starając się by prędkość za bardzo nie spadła. Dopijam resztki z termosu, wyjadam słodycze - trzeba ciągnąć. W końcu muszę zaakceptować fakt, że mam pół godziny spóźnienia: żeby zadzwonić do domu muszę schronić się na przystanku autobusowym, inaczej huk wiatru uniemożliwiłby rozmowę. Rower tylko częściowo osłonięty, tak że rękawiczki nieopatrznie położone na bagażniku gonię potem daleko, niesione wiatrem.

Sklepik naprzeciwko przystanku o dziwo okazuje się otwarty - kofeina z 0.5l coca coli działa cuda. Dokręcam do domu, szybki obiad, potem znowu pośpiech: na rowerze do roboty (razem z nocnym powrotem robię dziś 120km).

Do źródeł Dłubni

Niedziela, 6 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Dzień piękny, a że Rodzinka nie dała się wyciągnąć za miasto, więc czas na rower.

Dziś postaram się możliwie omijać znane trasy. Czyli np. Dolinę Prądnika tylko przejadę w poprzek, a dojechać chcę wyżyną do miejsca między wioskami Jangrot i Trzyciąż, gdzie zaczyna się Dłubnia. Wyjeżdżam tuż przed 11, więc powrót będzie po ciemku. Na mapie widzę fajne fragmenty terenowe, więc tym razem jadę na rowerze z grubymi oponami.

Zaczynam oczywiście od ścieżki między zalewami na Dłubni w Zesławicach:



która kończy się na pierwszym dziś mostku na Dłubni:


Jadę przez pola między Dziekanowicami a Bosutowem, potem fajną żwirówką przez "jar" obok Bosutowa. Za 7-ką podjeżdżam pod wzgórze Hotelu Twierdza i tam skręcam w przeuroczą nową drogę rowerową na północ:

Górną Wieś próbuję ominąć boczną ścieżką, ale chyba nowe domy skasowały wjazd na ścieżkę, więc muszę wrócić na główniejszą, gdzie dalej kieruję się zgrubsza na Smardzowice. Okrutnie podoba mi się Dolina Naramki. Niepozorna, ale w słońcu urocza, z pięknym lasem i skałami tuż koło drogi:

gdy po drugiej stronie drogi spokojna dolinka z domami:


W Sanktuarium w Smardzowicach akurat skończyła się msza, więc mija mnie miliard aut, ale już za chwilę zjeżdżam z asfaltu - wjeżdżam na "Drogę Zamkową", co najpierw lekkim spadem przez las, a potem stromizną na granicy możliwości (25% + błoto + skałki wapienne + liście głębokie na 30cm) sprowadza do Doliny Prądnika.

Dolina słodka jak zawsze, ale ja obiecałem dziś sobie omijać typowe drogi, więc natychmiast wyjeżdżam w drugie zbocze doliny:

ciemną drogą przez las:

która wyprowadza mnie znów na słoneczną wyżynę:


Jadę górą, nad Doliną Prądnika, ignoruję pokusę zjechania asfaltem pod zamek w Pieskowej Skale (przez Wąwóz Sokalec), bojąc się późniejszego wyjazdu przez wąwóz "Babie Doły" (jak się potem okazuje - niesłusznie; tam teraz jest ładna ścieżka asfaltowa). Jadę przez pola i las, gdzie zatrzymuję się na herbatę i lekki obiad:


Asfalt od Babich Dołów prowadzi między wzgórzami: pola, czasem skałki i zabawnie brzmiące nazwy na mapie ("Nad przepaściami"). A słońce coraz niżej.

Zjazd do Sułoszowej i potem z powrotem na wyżynę

drogą, co według mapy miała być gruntowa, a okazała się asfaltem. I tak do Trzyciąża. Dojeżdzam do miejsca, gdzie według mapy zaczyna się Dłubnia. Faktycznie: z jednej strony drogi jakieś bagienko, z drugiej coś już cieknie:

Kilometr dalej Dłubnia jest już na tyle poważna, że napełnia dwa stawy:


Za Trzyciążem porzucam na chwilę Dolinę - niebieski szlak prowadzi przez wzgórze Parku Krajobrazowego. Ładnie tu! Tylko niestety coraz ciemniej.

A gdy już się przyzwyczajam do luksusów drogi przez lasy i wzgórza, to w dole widać wydatną dolinkę ze skałami. I tam zjeżdżam fajną ścieżką asfaltową w zapadającym zmroku. Asfalt kończy się na błotnistej drodze koło Dłubni:

ale na grubych oponach jedzie się tam nadspodziewanie dobrze.

Dolinka jest ciekawa: są skałki, jest las, ale dolinka jest bardzo szeroka, tak że sama Dłubnia wije się bardzo podobnie jak koło Raciborowic.



Ściemnia się coraz mocniej, tak że gdy za kładką nad Dłubnią szlak, wbrew mapie, odchodzi do asfaltu w Ibramowicach, to jestem całkiem zadowolony.

Droga wyprowadza pod ładny klasztor Norbertanek:

ale objeżdżam go dość pośpiesznie, łudząc się że jeszcze zdążę za światła obejrzeć Źródło Jordan w Ściborzycach.

Jedzie się fajnie i szybko (30km delikatnego zjazdu), ale do Ściborzyc już zajeżdżam pod gwiaździstym niebem. Szukam źródła, ale w końcu zadowalam się wodospadzikiem:


A potem już tylko szybka jazda wzdłuż Doliny. W Iwanowicach przypominam sobie o zapomnianym jabłku, co pomaga zebrać siły na ostatnie kilometry. 7ką podjeżdżam aż do Młodziejowic (a nie do wcześniejszej Masłomiący, co wymagałoby podjazdu pod Więcławice) i dalej Doliną Dłubni.

W Raciborowicach stwierdziłem, że bardzo nie chcę kończyć drogi ulicą Morcinka (typowa ostatnio droga powrotna do domu z pracy), więc objeżdżam (odrobinę dalej) przez Zastów.