Czerna
Środa, 30 marca 2016
· Komentarze(0)
Kategoria stówki
Jak się rano wstanie, to i przed pracą można zrobić fajną trasę. Myślałem wieczorem o pojechaniu rano w Dolinki, patrzyłem po mapach, ale rozsądnie uznałem, że to nierealne - że za dużo podjazdów, że za silny zachodni wiatr, za dużo nieznanych fragmentów, że tego się nie da rano stuknąć. I rozsądnie wybrałem grzeczną pętelkę przez Puszczę Niepołomicką: las ochroni przed wiatrem, a niecała stówka po równym, na wąskich oponach, to będzie 3.5h, czyli przy wyjeździe przed 6:00 będę w pracy tylko trochę po 9:00.
Ale grzeczna pętla poszła w niebyt na 5 minut przed wyjazdem - wyjrzałem przez okno, zobaczyłem niesamowite niebo o brzasku i w 5 sekund zmieniłem decyzję: rower zmieniłem na grubasa i pojechałem na zachód:
Termometr za oknem domu niby pokazywał 5 stopni, ale za miastem szybko zrobiło się 0 - trzeba się ruszać, żeby nie zmarznąć.
W Raciborowicach, na łąkach nad Dłubnią poranna mgiełka, a niebo już zaczyna się lekko różowić:
W trakcie wyjazdu z doliny wychyla się słońce:
które towarzyszy mi już coraz śmielej w drodze na Zielonki:
ale ciepła z tego jeszcze nie ma zbyt wiele - paluszki rąk marzną mimo podwójnych rękawiczek.
W Zielonkach pojawiają się tłumy aut zmierzających do pracy, tak więc skręcam w boczną drogę - za szlakiem. Ale zagapiam się i w końcu nie wyjeżdżam pod Giebułów tylko na główną. Ale nie koryguję błędu - szkoda czasu, korka tu już nie ma, zresztą jadąc główną zarobię kilka minut.
A potem wjazd we właściwą Dolinę Prądnika. Nieco inaczej niż zwykle (bo nie boję się gruntówki na grubych oponach), tak że przejeżdżam koło malowniczego domu wbudowanego w skałę na zboczu. A potem przez mostek na słoneczną stronę Doliny.
I na mostku ostre hamowanie - tu jest pięknie!
Popijam herbatkę z termosu i jem kanapki na śniadanie (w domu, przed 6:00 to dla mnie za wcześnie).
A potem dalej Doliną - słońca dookoła coraz więcej, ale 0 stopni ciągle trzyma, bo cienia ciągle większość.
I tak do Pieskowej Skały, gdzie dosłownie w jednej chwili, po wyjeździe na słońce, temperatura zmienia się z 0 stopni na 15! Ach jak milusio! Ach jak dobrze dla marznących palców u rąk!
A potem Sułoszowa i odbicie w "ulicę Przegińską" - najpierw podjazd ładnym asfatlem, potem porządną polną drogą, z silnym wiatrem w twarz. I mnóstwem słońca!
Po przejechaniu krajówki w Przegini kieruję się na "drogę chrzanowską", co na mapie Compassa jest asfattowa, z dwoma krótkimi przełączkami:
To dobrze, że ma być asfalt, bo to już po 9 - widać że spóźnię się do roboty bardzo.
Tyle że w rzeczywistości asfalt okazuje się wyglądać tak:
albo gorzej (chwile z błotnistymi koleinami). Ale nie narzekam, bo tu jest ślicznie, a zresztą po stromym, kamienistym zjeździe, w końcu ląduję na asfalcie, którym szybko zjeżdżam w dół Doliny Eliaszówki.
Piękna ta dolina, przy drodze kapliczki, źródła, a w końcu wysoko nad głową, na zboczu doliny - Karmel w Czernej. Wyjazd tam jest stromy, ale to tylko chwilka, a tego miejsca nie można ominąć:
Nie spędzam tam wiele czasu - już jest 10:20 a przede mną 37km najprostszą drogą. Tyle że teraz jadę z wiatrem - przejeżdżam to w 1h35m (z przerwą na rozbieranie się i z tysiącem czerwonych świateł po drodze), tak że o 11:55 jestem w pracy. Szef dobry, nie narzeka, spóźnienie odrabiam następnego dnia :-)
Ale grzeczna pętla poszła w niebyt na 5 minut przed wyjazdem - wyjrzałem przez okno, zobaczyłem niesamowite niebo o brzasku i w 5 sekund zmieniłem decyzję: rower zmieniłem na grubasa i pojechałem na zachód:
Termometr za oknem domu niby pokazywał 5 stopni, ale za miastem szybko zrobiło się 0 - trzeba się ruszać, żeby nie zmarznąć.
W Raciborowicach, na łąkach nad Dłubnią poranna mgiełka, a niebo już zaczyna się lekko różowić:
W trakcie wyjazdu z doliny wychyla się słońce:
które towarzyszy mi już coraz śmielej w drodze na Zielonki:
ale ciepła z tego jeszcze nie ma zbyt wiele - paluszki rąk marzną mimo podwójnych rękawiczek.
W Zielonkach pojawiają się tłumy aut zmierzających do pracy, tak więc skręcam w boczną drogę - za szlakiem. Ale zagapiam się i w końcu nie wyjeżdżam pod Giebułów tylko na główną. Ale nie koryguję błędu - szkoda czasu, korka tu już nie ma, zresztą jadąc główną zarobię kilka minut.
A potem wjazd we właściwą Dolinę Prądnika. Nieco inaczej niż zwykle (bo nie boję się gruntówki na grubych oponach), tak że przejeżdżam koło malowniczego domu wbudowanego w skałę na zboczu. A potem przez mostek na słoneczną stronę Doliny.
I na mostku ostre hamowanie - tu jest pięknie!
Popijam herbatkę z termosu i jem kanapki na śniadanie (w domu, przed 6:00 to dla mnie za wcześnie).
A potem dalej Doliną - słońca dookoła coraz więcej, ale 0 stopni ciągle trzyma, bo cienia ciągle większość.
I tak do Pieskowej Skały, gdzie dosłownie w jednej chwili, po wyjeździe na słońce, temperatura zmienia się z 0 stopni na 15! Ach jak milusio! Ach jak dobrze dla marznących palców u rąk!
A potem Sułoszowa i odbicie w "ulicę Przegińską" - najpierw podjazd ładnym asfatlem, potem porządną polną drogą, z silnym wiatrem w twarz. I mnóstwem słońca!
Po przejechaniu krajówki w Przegini kieruję się na "drogę chrzanowską", co na mapie Compassa jest asfattowa, z dwoma krótkimi przełączkami:
To dobrze, że ma być asfalt, bo to już po 9 - widać że spóźnię się do roboty bardzo.
Tyle że w rzeczywistości asfalt okazuje się wyglądać tak:
albo gorzej (chwile z błotnistymi koleinami). Ale nie narzekam, bo tu jest ślicznie, a zresztą po stromym, kamienistym zjeździe, w końcu ląduję na asfalcie, którym szybko zjeżdżam w dół Doliny Eliaszówki.
Piękna ta dolina, przy drodze kapliczki, źródła, a w końcu wysoko nad głową, na zboczu doliny - Karmel w Czernej. Wyjazd tam jest stromy, ale to tylko chwilka, a tego miejsca nie można ominąć:
Nie spędzam tam wiele czasu - już jest 10:20 a przede mną 37km najprostszą drogą. Tyle że teraz jadę z wiatrem - przejeżdżam to w 1h35m (z przerwą na rozbieranie się i z tysiącem czerwonych świateł po drodze), tak że o 11:55 jestem w pracy. Szef dobry, nie narzeka, spóźnienie odrabiam następnego dnia :-)