Kalwaria Zebrzydowska. Delikatny start po chorobie.
Sobota, 5 marca 2016
· Komentarze(0)
Kategoria stówki
To nie jest wycieczka "do chwalenia się", ale chciałbym ją tu opisać, bo jest jedną z łagodniejszych, a przy tym ciekawą krajobrazowo wycieczek w okolicach Krakowa. Taką w sam raz np. na pierwszy wyjazd po chorobie, gdy akurat jest slaby lub wschodni wiatr. Można ją łatwo powiększyć rezygnując z powrotu pociągiem albo dokręcając w okolicach Kalwarii i Lanckorony. Bez powiększania jest to ewidentnie wyjazd "dla każdego".
Najpierw nad Wisłą do Tyńca, potem Skawina, gdzie na obiad pyszna pizza - robiona przez Włocha, z pieca opalanego drewnem, mniam. A potem wzdłuż Skawinki - kilka km za Skawiną ruch samochodowy trochę dokucza, ale wkrótce się uspokaja. Droga jest praktycznie po płaskim - w końcu idzie wzdłuż rzeczki. Podjazd pojawia się przez krótką chwilę, gdy trzeba przejechać do doliny, dopływającego do Skawinki, potoku Cedron.
Droga praktycznie ciągle prowadzi przez wioski, ale nie jest to dokuczliwe - domy są luźno rozsiane a klimaty są bardzo sielskie, np. na łące ze 100m od drogi widzę pasące się sarny. Ot tak, w środku dnia.
Dojeżdżam do Zebrzydowic, gdzie już widać z daleka klasztor Kalwarii Zebrzydowskiej:
ale i w samych Zebrzydowicach jest jakiś klasztor niedaleko od drogi. Nigdy tu wcześniej nie byłem, a miejsce wygląda urokliwe - trzeba obejrzeć.
Na początek wita mnie pies: nie szczeka, po prostu siedzi sobie na środku drogi i patrzy jak przejeżdżam:
a potem cichy klasztor, z ładnym ogrodem pomału budzącym się po zimie.
Z klatką, gdzie hałasują dwie papużki:
A przy samej drodze mlekomat - z codziennie świeżym mlekiem z gospodarstwa klasztornego. Fajnie wymyślone:
Do Kalwarii już tylko chwilka. W samym miasteczku szarpię się na ostry podjazd drogą pielgrzymią, co idzie wprost na klasztor, ale kończy się na prowadzeniu. I w końcu jest bazylika:
Czasu do pociągu nie zostało mi dużo, rozsądek mówi żeby nie ryzykować długiego powrotu rowerem, więc tylko kręcę się chwilę po ścieżkach:
i jadę na stację.
Pociągów jest kilka codziennie, mają miejsca na rowery, bajerancki wystrój i kosztują grosze (Kalwaria-Płaszów to 5zł+7zł za rower).
Najpierw nad Wisłą do Tyńca, potem Skawina, gdzie na obiad pyszna pizza - robiona przez Włocha, z pieca opalanego drewnem, mniam. A potem wzdłuż Skawinki - kilka km za Skawiną ruch samochodowy trochę dokucza, ale wkrótce się uspokaja. Droga jest praktycznie po płaskim - w końcu idzie wzdłuż rzeczki. Podjazd pojawia się przez krótką chwilę, gdy trzeba przejechać do doliny, dopływającego do Skawinki, potoku Cedron.
Droga praktycznie ciągle prowadzi przez wioski, ale nie jest to dokuczliwe - domy są luźno rozsiane a klimaty są bardzo sielskie, np. na łące ze 100m od drogi widzę pasące się sarny. Ot tak, w środku dnia.
Dojeżdżam do Zebrzydowic, gdzie już widać z daleka klasztor Kalwarii Zebrzydowskiej:
ale i w samych Zebrzydowicach jest jakiś klasztor niedaleko od drogi. Nigdy tu wcześniej nie byłem, a miejsce wygląda urokliwe - trzeba obejrzeć.
Na początek wita mnie pies: nie szczeka, po prostu siedzi sobie na środku drogi i patrzy jak przejeżdżam:
a potem cichy klasztor, z ładnym ogrodem pomału budzącym się po zimie.
Z klatką, gdzie hałasują dwie papużki:
A przy samej drodze mlekomat - z codziennie świeżym mlekiem z gospodarstwa klasztornego. Fajnie wymyślone:
Do Kalwarii już tylko chwilka. W samym miasteczku szarpię się na ostry podjazd drogą pielgrzymią, co idzie wprost na klasztor, ale kończy się na prowadzeniu. I w końcu jest bazylika:
Czasu do pociągu nie zostało mi dużo, rozsądek mówi żeby nie ryzykować długiego powrotu rowerem, więc tylko kręcę się chwilę po ścieżkach:
i jadę na stację.
Pociągów jest kilka codziennie, mają miejsca na rowery, bajerancki wystrój i kosztują grosze (Kalwaria-Płaszów to 5zł+7zł za rower).