Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:357.00 km (w terenie 12.50 km; 3.50%)
Czas w ruchu:20:55
Średnia prędkość:13.20 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:4719 m
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:89.25 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Kazimierza Wielka + lasy

Niedziela, 31 maja 2015 · Komentarze(1)
Kategoria stówki
Obudził mnie poranek (poważnie - nie budzik), oraz chęć zobaczenia wschodu słońca. Na drodze do Proszowic - wręcz stworzonej do takich obserwacji. Trzeba się było śpieszyć, bo wschód 4:35, ale zdążyłem:











Śniadanie jak zwykle - w Proszowicach na rynku, na ławeczce, na słoneczku:

i potem dalej pustą drogą 776 na Kazimierzę Wielką:

Ciągle jest wczesny ranek, więc kompletnie pustymi drogami i wioskami jadę sobie: Kazimierza, Skalbmierz, Działoszyce, Słaboszów, aż w końcu skręcam na południe, przekraczam Nidzicę i wspinam się (z ok. 190 na 360m npm) na Wyżynę Miechowską. I tam moimi ulubionymi okolicami: lasy, pola, rezerwaty stepowe. I wioska o sugestywnej nazwie: Góry Miechowskie.

Pojechałem na 29calowcu (grube opony), chcąc się przekonać jak się sprawuje w trasie zbliżonej do "wyprawowej", tj. większa odległość plus teren. Jeśli chodzi o odległość, to wyszło grubo powyżej oczekiwań (do Proszowic dojechałem z domu w 50min, czyli 5min szybciej niż zwykle, ale może to zasługa lekkiego wiatru w plecy). Teraz trzeba będzie zobaczyć jak będzie w terenie. Wiem że okoliczności są niesprzyjające, bo wczoraj lało, ale na wyprawie też przecież nie będę czekał tygodnia aż obeschnie - w Pojałowicach skręcam na czerwony szlak rowerowy przez las.

Ten szlak to nieporozumienie - teoretycznie prowadzi brzegiem lasu, ale tam nie ma żadnej ścieżki (zaorane). W praktyce szarpię się w głębokim błocie na drodze przez las. Ścieżką, do której najpierw musiałem dotrzeć przez chaszcze i pokrzywy. Do tego, gdy w końcu docieram do ładniejszej szutrówki, to widzę, że bez szlaku mogłem do niej dotrzeć dużo kulturalniej.

Umordowałem się w tym lesie, woda w bidonach się kończy - gdy w końcu w Prandocinie pod Słomnikami trafiam na otwarty sklep, to jest wspaniale! Lody, kawa, woda do oporu - nabieram optymizmu, który skłania mnie do kolejnego wpakowania się w drogę leśną. Za Słomnikami jest odbicie na "szlak kościuszkowski" przez Las Goszczański. Błoto, mnóstwo błota! Ale daję radę, co powoduje że za chwilę powtarzam wyzwanie  i zapycham przez las już nawet bez szlaku, leśną ścieżką - tak by trafić w miejsce polecane przez znajomych z pracy.

Ta ostatnia droga przez las to już było wariactwo - kompletnie blokuje mi się przednie koło od błota. Test jak widać udany, bo pokazuje, że muszę sobie sprawić inny błotnik, bo ten jest na tyle blisko opony, że w takich warunkach zakleja się tak, że pomogło dopiero czyszczenie zdemontowanego. Ale gdy w końcu błoto trochę odpuszcza, to robi się całkiem fajnie:



W końcu przedzieram się do polanki, która faktycznie jest miła:

a do tego od niej do asfaltu prowadzi już wspaniała, przewygodna szutrówka!

Czas najwyższy, bo robi się gorąco (południe), ale asfaltem, choćby i z 12% podjazdami, to już pikuś. A w domu obiad - po takim przedpołudniu smakuje wybornie :-)






Mała pętla przez Puszczę po dłuższej lejbie

Środa, 27 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Ostatnio pogoda smętna. Niby można było od biedy jeździć do pracy na rowerze, ale zaczęło mnie ciągnąć za czymś odrobinę większym. Więc gdy zobaczyłem na ICMie prognozę, że deszcz kończy się przed świtem a potem ma być stopniowe rozpogodzenie, to na wszelki wypadek ustawiłem budzik na 4:00. Rano rzut oka za okno: chmury są, ale nie pada. Jadę! Kanapki, gorąca herbata do termosu, ręcznik i ciuchy do przebrania w pracy. I w drogę, tak by zdążyć na świt (4:39).

Ładnego wschodu słońca nie zobaczyłem - za dużo chmur, ale i tak jechało się doskonale.

Śniadanie po godzinie jazdy - w Proszowicach na rynku. A potem przepyszną drogą na Nowe Brzesko, Wisła, lasy i urokliwe łąki przy Drwinie i w końcu Mikluszowice, gdzie wjeźdżam w Puszczę. Tam mokro - wręcz pada z drzew, ale to mi nie przeszkadza - ścigam się ze średnią na liczniku, tak że do Niepołomic wjeżdżam z 23.6km/h. Potem bocznymi drogami pod hutę, ale przy skrzyżowaniu z Giedroycia oczywiście skręcam. Potem niestety błąd i zamiast pojechać łąkami pcham się pod skrzyżowanie z Klasztorną. Błąd bo nie tylko ciężarówki co chwila, ale i asfalt w ruinie. Potem już szybko przez ogródki działkowe pod Statoil na Jana Pawła i za chwilę jestem w pracy - tuż przed 9:00. Szybki prysznic i "cywilne" ciuchy - nikt nie zauważył, że trochę nietypowo dziś do pracy przyjechałem :-)




Passo Fedai + Pordoi

Sobota, 9 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Alpy, zakładowe
Cała sobota na rower w Dolomitach! Szczęśliwie nogi nie bolą bardzo po wczorajszym, więc można coś spróbować nakręcić, zwłaszcza, że pogoda wygląda na nadspodziewanie dobrą (prognozy mówiły o burzach z piorunami).



Wcześniej planowaliśmy objechać Marmoladę:
ale ostatecznie stanęło na tym, by po wjechaniu pod Marmoladę (przełęcz Fedaia: 2057m npm) zrobić pętelkę trochę krótszą, ale za to przez najwyższą przełęcz w okolicy (Pordoi: 2239m npm):
Najpierw spokojnie, prawie po równym do Caprile:
gdzie zaczynają się podjazdy, więc prawie żałujemy że jest aż tak słonecznie.



Tomek na kolarce oczywiście daleko z przodu, a ja z Krzyśkiem pracowicie zdobywamy wysokość. No i stało się - w miejscu gdzie moja mapa (Locus na komórce z "wrysowaną" linią planu wokół Marmolady) pokazuje zjazd z głównej, Tomek w ogóle nie zauważa rozjazdu i jedzie dalej. I niestety zamiast jechać aż pod Marmoladę (jak założyliśmy, długo go nie widząc), zatrzymał się kilka minut za rozjazdem. Czekał na nas ponad godzinę, a że przypadkiem nie miał ze sobą komórki, to zaniepokojony, że nam się coś stało - wrócił do Alleghe (gdzie laptopem skontaktował się z ludźmi w Krakowie, którzy zasmsowali do nas). Wielka szkoda - głupio zepsuliśmy mu dzień :-(
A wystarczyło się lepiej dogadać. Wtopa...

A zjazd z głownej grzech byłoby opuścić. Gpsies poprowadził przepiękną dolinką: "Sottoguda Sertai":


Widać że w sezonie to bardzo turystyczne miejsce - sama wielkość parkingów na dole i górze dolinki o tym mówi. Ale dziś droga wręcz była zamknięta (zapewne z powodu porządkowej wycinki na drodze), tak że byliśmy tam prawie sami.
Ciekawostką było, że na mapie wyglądało, jakby odjazd w "Serai" był tylko na chwilkę:

tymczasem w dolinie mogliśmy zobaczyć, że to przecięcie dróg oznacza, że droga główna prowadzi wysoko nad głowami, a dojście do głównej jest dopiero przy stacji kolejki na Marmoladę - sporo wyżej, bo dolinka piękna, ale ciągnie ostro pod górę.

Kolejka zamknięta do końca czerwca, pusto zupełnie.

Kanapki, odsapka i jedziemy drogą o stałym a wymagająco wysokim nachyleniu.

tak że zdecydowanie trzeba robić przerwy.


Przy drodze czasem stoją jakieś hotele, knajpy i inne zabudowania - ale wszystko zamknięte na głucho. Ale i tak jest zaskoczenie, gdy przejeżdżając koło jednego z takich domów słyszymy głośny świst, a zaraz potem widzimy 3 świstaki, z których jeden schował się w skałach, a dwa stanęły koło domu i udawały że ich tam nie ma:


Stromy podjazd utrzymuje się całymi kilometrami,


ale "halsując" na pustej drodze jakoś dajemy radę.


W końcu przełęcz Fedaia. Śnieg, wiatr, herbatka z termosu pod zamkniętym barem. Ubieramy się we wszystko i chcemy objechać jezioro od południowej strony, ale droga w dużej części zasypana śniegiem. Więc jedziemy główną, gdzie galerie i tunel.

A jeziora okazuje się nie ma. Zbiornik pusty - tylko na dnie wpół-zmrożona kałuża. I znak zakazu kąpieli :-)


600m (w pionie) zjazdu do Canzei mija miło i szybko, zwłaszcza że bardziej cywilizowane okolice jedziemy ładną ścieżką rowerową nad potokiem. W miasteczku próbujemy znaleźć jakiś sklep, ale okazuje się że mimo że miejscowość wygląda na dużą i turystyczną, to zamknięte jest dosłownie wszystko (sklep jest jeden - otwarty rano i wieczorem).

Za to Krzysiek trafia na parking z kolekcją Porshe (jakiś zlot?):


a ja zachwycam się superkiczowatym domkiem:

A potem znowu podjazd. Do wjechania jest 800m po grzeczniejszych niż na Fedaia serpentynach, ale i tak dokładnie siły wysysających.



Gdy w końcu dojeżdżamy na przełęcz (2239m npm), to przyznaję że już naprawdę czuję satysfakcję. Udało się!

Na górze para bijąca brawo i pytająca:
- Italiano?
- Polacco.
- Aaa, to nasi!
Jeżdżą sobie kamperem, są ogólnie życzliwi, tak że z przyjemnością zamieniamy kilka słów z rodakami.

Przed nami 12km zjazdu (800m w pionie do stracenia w jednym kawałku). Tak, to była przyjemność! I przyjemnie dziś obejrzeć nagranie z części tego zjazdu. Polecam fullscreen+fullhd i chwilę spokoju:

Potem chwila gdy, mimo że w zasadzie jest zjazd, to trzeba przypomnieć sobie jak się pedałuje:

Potem oparliśmy się pokusie zjechania w dolinę serpentynami jednym szybkim zjazdem i zamiast tego jedziemy tak, by pozostałe 400m w pionie wykorzystać dobrze. Przy okazji przejeżdżamy przez jedyną po drodze wioskę bez śladu nastawienia na turystów (Andraz), tam chwilę ścieżką przez las:
i gdy w końcu wracamy na asfalt to aż do końca już tylko w dół.


A w Alleghe w nagrodę widok z tarasu:


Kończy się sobota. W niedzielę wynosimy się około 10, objeżdżamy autem jeszcze kilka przełęczy:

tak że popołudniem ruszamy do Krakowa.

W poniedziałek nad ranem (4-5 rano) jesteśmy w domu. Chwila snu i do roboty. Było super!



Passo Giau

Piątek, 8 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Alpy, zakładowe
Tomek rok temu ze znajomymi odkrył uroki Dolomitów i tak ładnie o tym opowiadał, że gdy zaproponował w pracy powtórkę, to szybko znalazł chętnych. Ostatecznie stanęło na 6 osobach (4 rowerzystów + 2 turystki) i przejeździe pożyczonym z pracy Ducato. W Ducato przy 6 osobach (2 rzędach siedzień) rowery wchodzą do auta bez zdejmowania kół, niestety same siedzenia nie są tak wygodne, jakby się chciało przy 12h podróży... Ale daliśmy radę :-)

Wyjechaliśmy w czwartek ok. 22, każdy pasażer chwilę prowadził (ja miałem szychtę od 3:40, bo wcześniej, nieco przeziębiony, spałem jak suseł) i ok. 9:30 byliśmy nad jeziorkiem za Dobbiaco - na początku "trasy kolejowej".

Ścieżka była żwirowa ale, z nielicznymi wyjątkami, bardzo wygodna:
Bardzo spokojny podjazd wyprowadził nas 300m w górę, co po nocy w aucie bardzo dobrze zrobiło, zwłaszcza mnie - objawy przeziębieniowe zniknęły!


Z górki zjechaliśmy asfaltem (żeby było więcej funu - fajne zakręty drogi powieszonej nad dolinką), po czym widząc zbliżający się wjazd do miasteczka (Cortina d'Ampezzo), odszukaliśmy ścieżkę, która akurat stawała się asfaltowa. I wprowadziła do samego środka Cortiny w bardzo malowniczy sposób:

Zwiedzanie Cortiny zgodnie olaliśmy, ciekawi 15km podjazdu z nachyleniem sięgającym 19%. Zaczęło się w miarę niewinnie - gęsto poskładane serpentyny wyprowadzające nad miasteczko.

Co ciekawe, przy wyjeździe z Cortiny jest tablica elektroniczna z informacją czy w danym momencie konkretne przełęcze są dostępne. Czyli nie wystarczyło wyczytać w książce Gesera, że przełęcz jest zamknięta do 1.maja - trzeba jeszcze mieć szczęście. My mieliśmy. I mogliśmy piłować pod górę:
To znaczy piłowaliśmy w trójkę. Dla Tomka na kolarce to było nieco inne doświadczenie - on stojąc na pedałach szybko wjeżdżał i czasem na nas czekał po drodze. Na samą przełęcz wjechał prawie godzinę przed nami.

A na przełęczy śnieg i niskie chmury.



Ale na samej przełęczy super barek z herbatką i pysznym apfelstrudlem.

Jesteśmy pełni podziwu dla Bartka, dla którego nie tylko życiowym rekordem był podjazd na 2236npm, ale nawet sama odległość dzisiejszego przejazdu. Trochę cierpiał po drodze, ale dał radę!

Po dłuższej odsapce w cieple ubieramy się we wszystko co mamy i zbieramy się do zjazdu. Niespodzianka: pada. Deszcz nie jest duży, ale zjazd robi się trudniejszy. Zwłaszcza dla Tomka, którego kolarkowe cienkie oponki słabo trzymają w deszczu.

Ale dość szybko deszcz przechodzi (wystarczyło z chmury wyjechać?) i jest chwila by nacieszyć się 15km zjazdu, np:

Na dole wraca wiosna - może pochmurnie, ale ładnie.

Jeszcze chwila do Alleghe, gdzie zamiast objeżdżać jezioro, przejeżdżamy przez kładkę, leśną ścieżkę i jesteśmy na miejscu:



Miejsce jest fajne - 3-pokojowy "apartament" za 100 euro za noc na 6 osób nie wychodzi drogo, a standard wysoki. I do tego widoki z tarasu na 3tysięczniki:


Jeszcze tylko kolacja w miasteczku i padamy odsypiać noc w aucie. Jutro pojedziemy na rowerach w trójkę, a Bartek z dziewczynami pójdą w Alpy na piechotę.