Wpisy archiwalne w kategorii

Walia

Dystans całkowity:982.00 km (w terenie 3.00 km; 0.31%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:81.83 km
Więcej statystyk

Longinada Walia 2015 - dzień 1: Chester + podjazdy

Wtorek, 30 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Walia, Longinada, z synem
Pobudka w Marbury Country Park. Jest ślicznie.

Wokół kicają króliki (całe tuziny!), którym ćwiczenia biegowe zapewniają psy, wyprowadzane przez właścicieli podjeżdżających autami (parking już otwarty). Znajduje się kran z wodą, niedaleko jest ładne (ale raczej niekąpielowe) jezioro, nieco później pojawiają się wycieczki szkolne (oni tu jeszcze nie mają wakacji) i otwierają toalety. W samą porę te toalety, bo aż krępujące pisać, ale co ma zrobić biwakowicz w pięknym parku, w którym nawet nie uświadczysz psiej kupy (tu wszyscy starannie zbierają) ?

Składanie namiotu, składanie roweru Mateusza, śniadanie, smarowanie kremem od słońca i jedziemy. Dziś wjeżdżamy do Walii.

Część jedzie prawie na pusto, część bierze całkiem spore sakwy ze sobą. Ja mam sakwy bardzo pokaźne: na 2 osoby (Mateuszowi profilaktycznie nic nie daję, żeby dał radę wyjechać podjazdy) - ubrania na każdą pogodę, coś do jedzenia, coś do kąpieli, narzędzia, zapasowe dętki i opona, itd. No i woda. Ciepło, więc w szczytowych momentach woziłem z 5l wody, co dawało prawie 30kg w sakwach. Ot, taki teścik dla nowego roweru.

Jedziemy na Chester:
Pierwszy postój w Norley - koło sklepiku wioskowego. W samą porę, bo woda się kończy. No i jest okazja opowiedzieć mamie o wrażeniach:


Pola, lasy, przejeżdżamy remontowany kawałek drogi co nam opony obkleja świeżym asfaltem, jezioro,

trochę podjazdów i w końcu ścieżka rowerowa wprowdzająca nas wzdłuż kanału do Chester:


Przy wjeździe do miasta, koło przystani dla barek:

miła niespodzianka: dla rowerzystów urządzili przy ścieżce prysznic. Nie ma mowy żeby nie skorzystać - trzeba z siebie zmyć samoloty i pot rowerowania. Pomysł poddaję ja, ale kuszą się prawie wszyscy. Chwilę to trwa, ale było warto.


A potem jedziemy aż do murów miejskich (okrążają stare miasto) - przez chwilę myślimy jechać nimi aż na parking z busem, ale w końcu zwycięża koncepcja przejechania starymi uliczkami na wprost. Aż do parkingu, gdzie czeka Janusz. Z obiadem ("kociołki do syta"), ale na początek Mateusz dostaje lasagne z baru. Niech nie zaczyna wycieczki od uskarżania się na kociołki :-)

Zostawiamy rowery koło busa i idziemy wspólnie na zwiedzanie. Miasto bardzo turystyczne, nieco tłoczne.


Jemy eleganckie lody w kawiarni, odkrywamy "2 piętro" ulicy:



Zauważamy z niesmakiem, że kawiarnię zrobili też z kościoła:


mijamy sklep z włosami:

odwiedzamy katedrę z dobrowolnymi biletami (recommended 4 pounds):

oraz z jakimiś instalacjami nawiązującymi do Alicji w Krainie Czarów i kota co stopniowo znikał.

Aż w końcu urywamy się grupie i sami wyjeżdżamy z miasta:

Reszta grupy jeszcze zwiedza, ale my powinniśmy jechać - został jeszcze spory kawał drogi, której skracanie mogłoby się odbywać jedynie jazdą głównymi drogami. Poza tym Mateusz nie jest pewien swojej formy i czy da radę jechać po nocy (do zmroku tylko kilka godzin).

Początkowo ścieżką wzdłuż rzeki, potem konsekwentnie bocznymi drogami, co oznacza spore podjazdy po wzgórzach:

oraz mnóstwo wiejskich widoczków:



Oddalające się Chester intryguje ogromną chmurą dymu nad miastem:

co jak potem wyszukałem, było wynikiem awarii w rafinerii - "pochodnia" spalała gaz, którego zepsuty kompresor nie mógł spożytkować.

Dzień ciężki kondycyjnie, ale nie bardzo jest alternatywa. Gdy zdarza nam się jechać przez chwilę główniejszą drogą, to po ok. 1km z radością zjeżdżamy na boczne drogi, choć główna omijałaby wzgórza które bocznymi musimy przejechać (a czasem przeprowadzić).

W końcu słońce zachodzi a podjazdy robią się coraz dłuższe.


Ale w końcu mogę oznajmić Mateuszowi, że to już ostatni podjazd. Długi, ale ostatni. W zapadającym zmroku jedziemy w coraz wyższe wzgórza i w końcu wyjeżdżamy na drogę prowadzącą na przełęcz, gdzie Longin zaplanował nocleg.

Gdy jest ok. 1km do celu, na parkingu przy drodze widzimy busa, namioty i resztę grupy. Ależ radość! Oni przejechali kilkoma grupami, każdy trochę inaczej (choć z opowieści wynika że większość także zaliczyła zjazd 22%), ale chyba to my najskuteczniej omijaliśmy główne drogi, zgarniając podjazdy.

Mateusz zrobił 78km w trudnym terenie i słusznie jest z siebie dumny.

Nocleg jest w fajnym miejscu - nie jest to niby camping tylko parking przy wyjściu w góry, ale są łazienki z ciepłą wodą, ławki i fajne miejsce pod namioty.

Jedyna wada: tysiące meszek gryzących zajadle bezbronne (bo np. zajęte rozstawianiem namiotu) ofiary. Ale szczęśliwie zamknięci w namiocie jesteśmy przed nimi bezpieczni, z czego skwapliwie po kolacji i myciu korzystamy.


Aha, na wyjazd wziąłem kamerkę z mocowaniem na kierownicy. Jednak coś, co się sprawdzało na krótkich wyjazdach, tu okazało się jakimś koszmarem. Nie mogłem po prostu np. włączyć timelapsa z całego dnia, bo bym musiał mieć worek akumulatorów na 2 tygodnie. Zamiast tego musiałem myśleć kiedy kamerkę włączać i w jakim trybie. W pewnym momencie zorientowałem się, że zamiast czerpać przyjemność z jazdy, bawię się elektroniką: wypasiony licznik, komórka z dokładną mapą, aparat i teraz jeszcze kamerka. Zdecydowanie nie o to chodziło - po tym dniu kamerkę odkręciłem i wrzuciłem na dno wora.

Ale to niestety oznacza, że teraz zamiast zmontować jakiś fajny filmik z wyjazdu, mogę pokazać praktycznie tylko przejazd przez starówkę Chester na parking do Janusza. Mało materiału, więc nawet nie montuję - tak to wyglądało:




cd: Conwy

Longinada Walia 2015 - dzień 0: Lotnisko - Marbury Country Park

Poniedziałek, 29 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria Walia, Longinada, z synem
Tym razem na Longinadę pojadę z synem. Mateusz ma prawie 14 lat, rok temu był ze mną na Donauradweg, wcześniej poznał też dwa krótsze wyjazdy z Longinem. W tym wyjeździe towarzyszy nam bus (mój ulubiony kierowca: Janusz z Jastrzębia Zdroju). Bus wozi większość bagaży, namioty, sporo jedzenia z Polski i ma kilka wolnych miejsc dla ewentualnego podwożenia tych, którzy akurat potrzebują, lub po prostu nie dają rady przejechać trasy całodniowej. Noclegi mają być w części na campingach, w części na dziko. Nie wszystko jest dokładnie zaplanowane - tak naprawdę pewne jest tylko, że zamierzamy objechać Walię wybrzeżem i że wracamy za 12 dni spod Londynu. Jedzie w sumie 18 osób.

Mateusz chciał. Nie obawia się. Od tego ma tatę :-)



Bagaże odstawione Januszowi 4 dni wcześniej, teraz pozostaje dolecieć na miejsce. Pierwszy lot Mateusza - bardzo się cieszę, że jest to za dnia i że można Mateusza posadzić przy oknie - start niewątpliwie robi wrażenie, ale widoki zza okna kompensują wszelki stres.

Start z Balic, potem 3 godziny na lotnisku pod Oslo (tam spotkanie z resztą grupy - oni wynudzili się tam ok. 7 godzin) i w końcu Manchester. Z lotniska przechodzimy na stację benzynową, gdzie już czeka na nas bus. Mamy ze 2 godziny do zmroku a musimy się wypakować, złożyć rowery i przejechać ok. 30km na nocleg. Ja mam rowery na samym dnie, więc muszę na razie odpuścić składanie roweru Mateusza, zresztą dla niego to i tak był długi dzień - chętnie przejedzie się busem.

Ciekawa jest reakcja pracowników stacji - podchodzi do nas pracownik z pretensjami, że to nie jest darmowy parking, ale gdy tłumacząc się mówimy, że potrzebujemy miejsca na złożenie rowerów, to wszystko się zmienia: kończą się pretensje, pracownicy są mili a nawet pomocni. W szczególności nabierają mi wody (10l do ortlieba), dziwiąc się jedynie ile to się mieści w takim maleństwie (podałem do napełnienia coś wielkości dłoni).

Ruszamy ok. 22 czasu miejscowego (czyli 23 w Polsce) - jeszcze jest całkiem jasno, ale szybko zrobi się noc. Jedziemy przez angielską prowincję - ładne domy, miasteczka, farmy. Jest trochę zaskakująco stromych podjazdów. Pod koniec delikatnie błądzimy, ale to tylko przez nieuwagę - w grupie jest kilka gpsów, a nawet nawigacje rowerowe.

Mamy dojechać do Marbury Country Park - terenów zielonych nad jeziorem, gdzie jest parking, a w pobliżu arboretum, szklarnie, itd. Gdy dojeżdżamy tam już całkiem ciemną nocą, to okazuje się że parking jest zamknięty - po krótkich dyskusjach wypakowujemy się pod szlabanem, przenosimy wszelkie bambetle na piechotę i rozbijamy się na łące.

Mateusz pada (zasypiamy w końcu ok. 1:30 polskiego czasu), nie ma gdzie się choćby obmyć przed snem (nie możemy znaleźć wody - dobrze że wziąłem te 10l na stacji), ale w końcu namiot rozstawiony, bagaże ogarnięte - można spać.

(trasa ta i z kolelnych dni - odtwarzana z pamięci po wyjeździe - nie musi dokładnie odpowiadać rzeczywistości)

cd: Chester+podjazdy