Longinada Walia 2015 - dzień 7: Swansea
Poniedziałek, 6 lipca 2015
· Komentarze(0)
Parking gdzie się rozbiliśmy jest w lesie, w pobliżu potoku i ścieżek konnych i rowerowych. Podobno strumień czyściutki, ale ostatecznie z Mateuszem wczoraj poszliśmy spać brudni. W pobliżu są toalety, ale ponoć zamknięte.
Rano znowu pada. W deszczu idę szukać tych toalet - może już otwarte? Otwarte - ciepła woda, zamknięcie - w umywalce też da się umyć. Ściągam też na kąpiel Mateusza. I tak pomału rozkręca się poranek.
Miejsce jest urocze także w deszczu. Jest tu ogród (jeszcze kilka lat temu prywatny, obecnie przekazany gminie), w tym deszczu wyglądający tajemniczo przez furtkę w kamiennym murze:
W pobliżu są lasy, parki, urokliwe drogi pozwalające na długie spacery nad pobliskie (1.5km) morze. Gdy otwierają kawiarnię, to kusimy się na kawę i ciacho w rustykalnych klimatach:
Powtarza się sytuacja z wczoraj - w padającym deszczu poranek się przeciąga, tak że wkrótce jest decyzja: dzień zaczynamy od busa. W dwu grupach: pierwsza do Carmarthen, druga do Swansea. Ja z Mateuszem leniwie zabieramy się z grupą późniejszą.
W Swansea nadal pada, ale jakby trochę się przejaśnia. Samo miasto nie kusi w ogóle - po zjedzeniu czegoś zgrubsza podobnego do lasagne w kawiarni przy hipermarkecie, wyjeżdżamy z Mateuszem w drogę. Na razie sami - reszta drugiej grupy nie kwapi się na jazdę w deszczu, pierwsza jeszcze nie przyjechała. A deszcz jakby przestaje padać - zdecydowanie da się jechać.
Wyjazd ze Swansea jest okropny - niby jest ścieżka rowerowa, ale wzdłuż ruchliwej drogi. Niby chwilami od niej odbija, ale szybko wraca, chwilami wręcz prowadząc zdewastowanym chodnikiem wzdłuż drogi. Męczące to, tak że uczepiam się odbicia w "żółtą" drogę. Niepotrzebnie - boczna droga okazuje się nieprzyjemnie ruchliwa, a jak potem uważniej sprawdziłem na mapie, ścieżka wkrótce zbaczała w pustkowia. Eh.
W Neath wjeżdżamy na tę samą ścieżkę, co ją porzuciliśmy za Swansea. Znaczy się staram się wjechać, co okazuje się nie całkiem proste - krążymy po uliczkach centrum handlowego a ścieżki co tu ma być - nie widać. W końcu cierpliwie namierzając zgubę znajdujemy: jest pod nami - prowadzi nad kanałem.
I od tego momentu zaczęła się zupełnie inna, superprzyjemna droga. W dolinie idą dwie drogi po zboczu - jedna główna, druga boczna. Między nimi rzeka, a obok niej, kilka metrów powyżej - kanał. A koło kanału śliczna, żwirowa ścieżka.
Jedzie się doskonale. Jazda po idealnie płaskim jest miłą odmianą po ostatnich dniach, cisza, spokój (raz tylko spotkaliśmy 3 kajakarzy), nawet nie przeszkadza za bardzo gdy deszcz wraca.
Ale się skończyło: ścieżka przegrodzona furtką przeciwrowerową. Trudno - zjeżdżamy na drogę i od razu zaczyna się podjazd. I niestety deszcz się wzmaga. Wkrótce same spodnie hydrofobowe nie wystarczają - trzeba do kurtki założyć też spodnie ortalionowe, tak że może nie mokniemy za bardzo, ale wszystko dookoła jest mokre i szare, a do tego ciągle pod górę - ciężko Mateuszowi o przyjemność z jazdy.
Całkiem smętnie robi się na drodze za Glyn-Neath. W ciągłym deszczu mamy ciągły podjazd (w sumie 200m w pionie). W końcu dojeżdżamy na szczyt wzniesienia, ale trudno o optymizm - do noclegu ciągle daleko (17km), największe podjazdy ciągle przed nami, a do tego z powodu późnego startu robi się już dość późno. A do tego wszystkiego widzę, że tylne koło mi się coraz bardziej krzywi - nie mówię o tym Mateuszowi, ale oczywiście martwię się.
I wtedy dzwoni Piotrek - ich bus ma wkrótce zgarnąć w Pontneddfechan (czyli pojechali główną drogą), kilka kilometrów od nas. I od razu świat staje się piękniejszy!
Umawiamy się na parkingu w centrum Hirwaum, gdzie szybko zjeżdżamy (zjazd po tym długim podjeździe). Przy parkingu pizza (do wyboru było jeszcze indyjskie takeaway), którą kończymy na minute przed busem. A potem już tylko podziwianie przez szybę jakie podjazdy nas ominęły w drodze nad jezioro w górach "Breacon Beacons".
cd: Cardiff
Rano znowu pada. W deszczu idę szukać tych toalet - może już otwarte? Otwarte - ciepła woda, zamknięcie - w umywalce też da się umyć. Ściągam też na kąpiel Mateusza. I tak pomału rozkręca się poranek.
Miejsce jest urocze także w deszczu. Jest tu ogród (jeszcze kilka lat temu prywatny, obecnie przekazany gminie), w tym deszczu wyglądający tajemniczo przez furtkę w kamiennym murze:
W pobliżu są lasy, parki, urokliwe drogi pozwalające na długie spacery nad pobliskie (1.5km) morze. Gdy otwierają kawiarnię, to kusimy się na kawę i ciacho w rustykalnych klimatach:
Powtarza się sytuacja z wczoraj - w padającym deszczu poranek się przeciąga, tak że wkrótce jest decyzja: dzień zaczynamy od busa. W dwu grupach: pierwsza do Carmarthen, druga do Swansea. Ja z Mateuszem leniwie zabieramy się z grupą późniejszą.
W Swansea nadal pada, ale jakby trochę się przejaśnia. Samo miasto nie kusi w ogóle - po zjedzeniu czegoś zgrubsza podobnego do lasagne w kawiarni przy hipermarkecie, wyjeżdżamy z Mateuszem w drogę. Na razie sami - reszta drugiej grupy nie kwapi się na jazdę w deszczu, pierwsza jeszcze nie przyjechała. A deszcz jakby przestaje padać - zdecydowanie da się jechać.
Wyjazd ze Swansea jest okropny - niby jest ścieżka rowerowa, ale wzdłuż ruchliwej drogi. Niby chwilami od niej odbija, ale szybko wraca, chwilami wręcz prowadząc zdewastowanym chodnikiem wzdłuż drogi. Męczące to, tak że uczepiam się odbicia w "żółtą" drogę. Niepotrzebnie - boczna droga okazuje się nieprzyjemnie ruchliwa, a jak potem uważniej sprawdziłem na mapie, ścieżka wkrótce zbaczała w pustkowia. Eh.
W Neath wjeżdżamy na tę samą ścieżkę, co ją porzuciliśmy za Swansea. Znaczy się staram się wjechać, co okazuje się nie całkiem proste - krążymy po uliczkach centrum handlowego a ścieżki co tu ma być - nie widać. W końcu cierpliwie namierzając zgubę znajdujemy: jest pod nami - prowadzi nad kanałem.
I od tego momentu zaczęła się zupełnie inna, superprzyjemna droga. W dolinie idą dwie drogi po zboczu - jedna główna, druga boczna. Między nimi rzeka, a obok niej, kilka metrów powyżej - kanał. A koło kanału śliczna, żwirowa ścieżka.
Jedzie się doskonale. Jazda po idealnie płaskim jest miłą odmianą po ostatnich dniach, cisza, spokój (raz tylko spotkaliśmy 3 kajakarzy), nawet nie przeszkadza za bardzo gdy deszcz wraca.
Ale się skończyło: ścieżka przegrodzona furtką przeciwrowerową. Trudno - zjeżdżamy na drogę i od razu zaczyna się podjazd. I niestety deszcz się wzmaga. Wkrótce same spodnie hydrofobowe nie wystarczają - trzeba do kurtki założyć też spodnie ortalionowe, tak że może nie mokniemy za bardzo, ale wszystko dookoła jest mokre i szare, a do tego ciągle pod górę - ciężko Mateuszowi o przyjemność z jazdy.
Całkiem smętnie robi się na drodze za Glyn-Neath. W ciągłym deszczu mamy ciągły podjazd (w sumie 200m w pionie). W końcu dojeżdżamy na szczyt wzniesienia, ale trudno o optymizm - do noclegu ciągle daleko (17km), największe podjazdy ciągle przed nami, a do tego z powodu późnego startu robi się już dość późno. A do tego wszystkiego widzę, że tylne koło mi się coraz bardziej krzywi - nie mówię o tym Mateuszowi, ale oczywiście martwię się.
I wtedy dzwoni Piotrek - ich bus ma wkrótce zgarnąć w Pontneddfechan (czyli pojechali główną drogą), kilka kilometrów od nas. I od razu świat staje się piękniejszy!
Umawiamy się na parkingu w centrum Hirwaum, gdzie szybko zjeżdżamy (zjazd po tym długim podjeździe). Przy parkingu pizza (do wyboru było jeszcze indyjskie takeaway), którą kończymy na minute przed busem. A potem już tylko podziwianie przez szybę jakie podjazdy nas ominęły w drodze nad jezioro w górach "Breacon Beacons".
cd: Cardiff