Wokół Tatr

Niedziela, 27 maja 2018 · Komentarze(0)
Kategoria tatry, z synem
Skoro kupiłem sobie szosę i trochę się z nią oswoiłem (1700km), to przyszedł czas na najbardziej klasyczną drogę dla roweru szosowego: wokół Tatr. Przyznaję że tak cichutko miałem nadzieję,że trasa którą kiedyś robiłem ponad 14 godzin i w skrajnym zmęczeniu, teraz okaże się dużo krótsza (kolega z pracy robił to w 8 godzin!) i łatwiejsza. Z czasem przejazdu nie zaszalałem, ale jechało się faktycznie przyjemnie - 200km z podjazdami nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś. Opiszę tu dwa wyjazdy, wykonane w odstępie 2-tygodniowym. Oba w niedzielę, po sobocie w pracy.

Pierwszy był zaraz po przeziębieniu, ze zbyt późną pobudką (co zaowocowało całym dniem słońca w twarz) i wbrew wiatrowi (w PL silny wschodni, w SK słaby południowy), za to z odwiedzeniem od dawna wymarzonej Przełęczy nad Łapszanką:




Podjazd pod Przełęcz i w ogóle Spisz pokazał, że brak najmniejszego blatu wcale nie jest taki super - przy podjazdach >8% niskich biegów brakuje i zamiast pedałowania z optymalną kadencją trzeba cisnąć siłowo. Do tego resztki przeziębienia nieco mulą, ale audiobook w jednym uchu, trochę cierpliwości i udaje się wjechać. A intensywna zieloność wszędzie dookoła powoduje że jest to bardzo przyjemne doświadczenie:


Przy kapliczce długie napawanie się widokami

a potem zjazd na słowacką stronę:

zjazd ostry, wymagający silnego zaciskania klamek hamulców, ale wspaniały widokowo:


A potem podjazd do Zdiaru - długi i znowu "siłowy", ale nadal piękny:



Po dojechaniu do głównej nagroda czyli długi zjazd. Chwilami trochę straszno szybko jechać po sypiącym się asfalcie, ale ciężko się powstrzymać - było wspaniale! A w Tatrzańkiej Kotlinie knajpa z góralską muzyką i pysznym gulaszem baranim:


"Paliwo" przydaje się - teraz czeka mnie długie łojenie pod górę. Niby tylko kilka %, za to stale, długo i w palącym słońcu w twarz. Widoki skromniejsze niż dotąd, ale ciągle czujesz, że tuż obok są piękne góry - jedzie się fajnie, choć ruch aut jest nieco większy niż bym sobie życzył.

Za Strbskiem Plesem zjazd, długi i wspaniały - praktycznie aż do Liptowskiego Hradoka, gdzie w samą porę trafiam na otwartego Lidla - właśnie kończy mi się woda w bidonach (2 litry + 0.5l ekstra, wypite nad Łapszanką).

Po dojechaniu do Mikulasza oczywiście skręcam na ścieżkę nad Vagiem:


i nie skręcając do centrum (obiad już jadłem, wodę w bidonach mam) jadę aż do jej końca przy wyjeździe z miasta.

Przy "Dom na strehe":

zaliczam "obowiązkową" czapowaną Kofolę:

i jadę w stronę Kvaczan.

Przy podjeździe widoki zaczynają się już zaczyna się robić miękkie od zbliżającego się zmierzchu:


ale oznacza to także koniec upalnego dnia, więc mimo dużego, stałego podjazdu wjeżdża mi się nadspodziewanie przyjemnie. Przełęcz wyjeżdżam w idealnym momencie:


Zostały już tylko minuty słońca, więc przy ostatniej kanapce doczekuję na zakończenie "spektaklu":





Do Zuberca zjeżdżam już o zmroku i już czując wschodni wiatr po północnej stronie Tatr - nie ma co się szarpać na drogę przez Trestenę - lepiej pod osłoną lasu pojechać przez Oravice. Zdecydowanie przydają się okulary (świeżo nabyte fotochromy z niskim najmniejszym przyciemnieniem) - w dolinkach koło Zuberca muszki trafiające w szkła okularów liczą się dosłownie w tysiące.

Droga Oravice-Vitanowa w remoncie, ale jest już na tyle późno (praktycznie bez aut), że mijanki ze światłami nie są żadną przeszkodą. Za to przydaje się mocna lampka do omijania dziur. Ostatni przystanek w Hladovce, na przystanku - gdy stoję tam ze zgaszonymi lampkami to zagaduje do mnie słowacki policjant z radiowozu. Chwilę gadamy aż w końcu oczywiście pyta się czy mam światła. Gdy włączam moje "wypalacze" to już nie ma więcej pytań :-)


Drugi przejazd, 2 tygodnie później, miał na celu sprawdzenie czy w ogólę potrafię szybciej. Bez przeziębienia, bez Łapszanki, z wcześniejszym startem. Rewelacji może nie było (prawie 12h w drodze z czego 10h jazdy), za to zobaczyłem że faktycznie można tę drogę zrobić w miarę spokojnie - bez wielkiego zmęczenia i w miarę rozsądnym czasie:

Start w Nowym Targu o 7 rano, ze względu na prognozę pogody tym razem założyłem błotniki:


Sprawny przejazd na Słowację (w Tatrzańskiej Kotlinie byłem 2h szybciej niż niż przez Łapszankę), a potem mimo wcześniejszej pory - duszny skwar na "Drodze Wolności". Bo dziś pogoda przedburzowa. Kuszę się na idącą równolegle do drogi (od Łomnicy) ścieżkę rowerową - w większości bardzo zniszczoną, do tego bardziej niż droga podjazdową, za to w cieniu, co daje siłę na resztę podjazdu pod Pleso.

Do Lidla w Liptowskim Hradoku dojeżdzam na końcówce sił - bułka serowa z kofolą smakują wspaniale.

Tam też w końcu zaczyna padać - wreszcie! Najpierw delikatnie, a za Mikulaszem - piękna ulewa. Jestem okrutnie zadowolony, że wziąłem błotniki i cieszę się z deszczu.


Niestety deszcz kończy się tuż przed podjazdem pod Kvaczany. Jest duszno, przedburzowo, gorąco - tym razem ten podjazd okazał się zdecydowanie trudny. Już wiem że czas przejazdu nie będzie imponujący, ale nic w tych warunkach nie zdziałam - jadę bez kasku, polewając włosy wodą a i tak ledwo zipię.

Burza w końcu przychodzi - akurat gdy kończy się podjazd. Przyszła nagle, bardzo intensywny deszcz - nie mam innego schronienia niż rzadkie świerki przy drodze (razem ze mną chroni się tam też grupa motocyklistów).


Trochę kiepsko z tym deszczem, bo będę miał śliską drogę akurat na zjazd, ale nie narzekam tylko ostrożnie jadę. I mam niespodziankę: dosłownie 500m dalej deszcze się kończy a droga robi się sucha.

Tym razem w Zubercu skręcam na Trestenę - chcę w końcu pojechać w drugą stronę piękną ścieżkę rowerową do Nowego Targu. Przed Tresteną mam ostry kryzys - chropowaty asfalt głównej drogi nieprzyjemnie spowalnia rower na wąskich oponach (gdy kiedyś jechałem ten kawałek na oponach 2'' to w ogóle nie czułem by było to jakimś problemem), a mnie coraz trudniej znaleźć motywację do szybszej jazdy. Gdy w końcu staję, to nieomal przewracam się - jestem kompletnie bez sił.

Stąd w Trestenie obowiązkowa wizyta w bardzo fajnej pizzerni koło początku ściezki rowerowej. Nie rzucam się na jedzenie (w końcu wkrótce koniec drogi), ale krem pomidorowy i kofolę - wchłaniam z radością.

Scieżka prowadzi delikatnie pod górę (ok. 2%) i pod dość silny wiatr - jedzie się niezbyt odpoczynkowo, widoków też nie ma powalających (zrobiło się tak trochę szaro), ale to jakby uwypukla urodę tych torfowisk i trasy po dawnych torach kolei:




Wyszło 12h, przez Oravicę pewnie byłoby z pół godziny krócej, a gdybym miał chłodniejszą pogodę (a przynajmniej bez burz) to może bym ściął czas jeszcze o 1-1.5h. Czyli "w zasięgu" mam 10h - ciągle więcej niż limit "Rajdu wokół Tatr" (9.5h) :-)


A zdjęcia Łapszanki i w ogóle okolic dały ten efekt, że właśnie machnąłem z synem (17 lat) pętelkę po pięknym Spiszu:

Było super - kilka długich podjazdów dało w kość


ale widoki przepyszne, pogoda rozpieszczała (przyszły chmury i skwar zelżał), oprócz Łapszanki zobaczyliśmy też np. zamek w Nidzicy


a na koniec wypróbowaliśmy świeży asfalt ścieżki rowerowej Krempachy-Gronków (uh, twórcy ścieżki nie mają kompleksów wobec podjazdów - długie 16% zrobiło wrażenie)


oraz obejrzeliśmy Przełom Białki zanurzony w miodzie zachodzącego słońca.


Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa mpree

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]