Wpisy archiwalne w kategorii

stówki

Dystans całkowity:2804.00 km (w terenie 139.50 km; 4.98%)
Czas w ruchu:199:09
Średnia prędkość:14.08 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Suma podjazdów:18682 m
Suma kalorii:44778 kcal
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:140.20 km i 9h 57m
Więcej statystyk

Wschodni wiatr

Wtorek, 29 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Kliknąłem w Wigilę "join challenge" dla Festive500, zrobiłem w Święta dwie traski, starannie ciułam wszystkie kilometry z dojazdów do sklepów i pracy, ale do końca roku zostały 3 dni, a ja mam mniej niż połowę: 245km. Jak zabawa, to na całego: poniedziałek poświąteczny w pracy jest bardzo spokojny, więc bez problemu biorę urlop na wtorek i środę.

Pogoda zmieniła się bardzo: dużo zimniej (2-3 stopnie powyżej zera zamiast wcześniejszych kilkunastu) i od wtorkowego rana ma przyjść silny wschodni wiatr. Przez chwilę przychodzi mi do głowy piekielna myśl, by popędzić z wiatrem na zachód, po czym wrócić pociągiem. Ale zwalczam pokusę i wyznaczam na mapie trasę optymalną na tę pogodę:
Czyli wyjechać na tyle wcześnie by do lasu dojechać przed wiatrem, w Puszczy pokręcić się chwilę, odwiedzić Wzgórze Św. Jana i kładkę na Rabie w Mikluszowicach:

a potem z wiatrem zrobić 50km: doliną Raby z Bochni do Myślenic i potem przez Przełęcz Szklaną do Sułkowic. Od Sułkowic do Skawiny wzdłuż dolin - zbocza osłaniały od wiatru

tak że zimny wiatr w twarz za Skawiną i potem wzdłuż Wisły za Tyńcem, przyjąłem jako słuszną rekompensatę za dziesiątki kilometrów luksusów.

To był chłodny, szary dzień, ale paradoksalnie idealny na rower. Miałem satysfakcję że udało mi się zabrać z precyzyjnie wyliczonymi ubraniami: gdy było cieplej, to zmieściły się w małej (5l) sakiewce na bagażniku obok litrowego termosu, a gdy potrzebowałem (podczas jazdy pod zimny wiatr - zaczęły padać drobinki lodu a temperatura spadła do 0stopni), to było ich dokładnie tyle ile trzeba było. Po 162km dojechałem do domu, z chęcią zrobienia następnego dnia pozostałych do Festive500 96km.

Puszcza - The Best of

Sobota, 26 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Święta w tym roku były bardzo niezimowe: piękne słońce, kilkanaście stopni, szron tylko wczesnym rankiem. W takich warunkach zabawa w Festive500 to jakby nie to, ale z drugiej strony prognozy mówiły, że sielanka pogodowa wkrótce się skończy, pierwsze 100km jakoś samo się zrobiło (28km w Wigilę, na rowerze żeby nie stać w korkach + szybkie 75km w bożonarodzeniowy poranek, gdy rodzinka jeszcze spała), więc "dostałem" od żony pół soboty na rowerowanie (drugie pół to dyżur w pracy do północy; a niedzielę, dla równowagi, spędziłem z synem - mieliśmy bardzo fajne wyjście na Babią Górę).

Stwierdziłem, że wstyd w taką pogodę tłuc łatwe, szosowe traski, więc wyciągnąłem górala, tak by wreszcie przejechać terenowe drogi po Puszczy Niepołomickiej. Wreszcie, bo wcześniejsze próby jeżdżenia tam trekkingiem były takie sobie - albo utykałem w błocie, albo łapałem serię kapci na kamienistej drodze. Ale od roku mam rasowego górala, więc dam radę!



Zaczynam o brzasku, na lampkach wyjeżdżam moją ulubioną drogą do oglądania wschodu słońca: na Proszowice. Początkowo zapowiedź słońca jest bardzo delikatna:

w Biurkowie robi się wyraźniejsza:

Proszowice przejeżdżam jeszcze przed świtem, by sam wschód spotkać tuż za Kowalą:


Wisłę w Brzesku przejeżdżam jadąc prosto w twarz słońca:

po czym w Ispinie skręcam na wschód, tak by przejechać leśną drogą przez wydzielony (i nieznany mi wcześniej) fragment Puszczy.

Leśna droga bez wzruszeń - wczesny poranek, las spokojny, droga za dobra na mój rower.


Dojeżdżam tak do Drwini, gdzie skręcam na ścieżkę, oznaczoną na mapie "Sigma Cycle" jako znaczna rowerowa. Była umiarkowanie błotnista (nieco za łatwa na górala, sporo za trudna na wąskie opony trekkinga) i prowadziła pełną słońca łąką u podnóża wału (na zdjęciu na lewo od niego). Ten kawałek może się spodobać!:

Wyprowadziła na mostek i grzeczną gruntówkę:

którą jadę na po granicy lasu do Mikluszowic. Tam klasyka: asfaltowa żubrostrada, z której odbijam na południe:

Ze względu na pracę od 15:00 nie miałem zbyt dużych rezerw czasu, ale udało się oprócz zaplanowanego szlaku terenowego z Kłaja, zrobić także terenowy fragment Drogą Królewską. Może "terenowy" to za dużo powiedziane - na górali było wręcz komfortowo, ale i tak cieszyłem się, że wreszcie mogę.

Przejazd do Kłaja już pod presją czasu, zwłaszcza że wzmaga się zachodni wiatr - już nie jest łatwo, a co dopiero będzie na odsłoniętych 20km za Puszczą?

Szlak z Kłaja koło Wielkiego Błota jest w słońcu po prostu prześliczny! Jak mogłem go wcześniej ignorować?

Wyjeżdżam na asfaltową część Drogi Królewskiej i jedyne co mogę to ciągnąć do przodu. Dopóki las osłania od wiatru nie jest źle, potem robi się pracowite piłowanie na niższym biegu, starając się by prędkość za bardzo nie spadła. Dopijam resztki z termosu, wyjadam słodycze - trzeba ciągnąć. W końcu muszę zaakceptować fakt, że mam pół godziny spóźnienia: żeby zadzwonić do domu muszę schronić się na przystanku autobusowym, inaczej huk wiatru uniemożliwiłby rozmowę. Rower tylko częściowo osłonięty, tak że rękawiczki nieopatrznie położone na bagażniku gonię potem daleko, niesione wiatrem.

Sklepik naprzeciwko przystanku o dziwo okazuje się otwarty - kofeina z 0.5l coca coli działa cuda. Dokręcam do domu, szybki obiad, potem znowu pośpiech: na rowerze do roboty (razem z nocnym powrotem robię dziś 120km).

Do źródeł Dłubni

Niedziela, 6 grudnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Dzień piękny, a że Rodzinka nie dała się wyciągnąć za miasto, więc czas na rower.

Dziś postaram się możliwie omijać znane trasy. Czyli np. Dolinę Prądnika tylko przejadę w poprzek, a dojechać chcę wyżyną do miejsca między wioskami Jangrot i Trzyciąż, gdzie zaczyna się Dłubnia. Wyjeżdżam tuż przed 11, więc powrót będzie po ciemku. Na mapie widzę fajne fragmenty terenowe, więc tym razem jadę na rowerze z grubymi oponami.

Zaczynam oczywiście od ścieżki między zalewami na Dłubni w Zesławicach:



która kończy się na pierwszym dziś mostku na Dłubni:


Jadę przez pola między Dziekanowicami a Bosutowem, potem fajną żwirówką przez "jar" obok Bosutowa. Za 7-ką podjeżdżam pod wzgórze Hotelu Twierdza i tam skręcam w przeuroczą nową drogę rowerową na północ:

Górną Wieś próbuję ominąć boczną ścieżką, ale chyba nowe domy skasowały wjazd na ścieżkę, więc muszę wrócić na główniejszą, gdzie dalej kieruję się zgrubsza na Smardzowice. Okrutnie podoba mi się Dolina Naramki. Niepozorna, ale w słońcu urocza, z pięknym lasem i skałami tuż koło drogi:

gdy po drugiej stronie drogi spokojna dolinka z domami:


W Sanktuarium w Smardzowicach akurat skończyła się msza, więc mija mnie miliard aut, ale już za chwilę zjeżdżam z asfaltu - wjeżdżam na "Drogę Zamkową", co najpierw lekkim spadem przez las, a potem stromizną na granicy możliwości (25% + błoto + skałki wapienne + liście głębokie na 30cm) sprowadza do Doliny Prądnika.

Dolina słodka jak zawsze, ale ja obiecałem dziś sobie omijać typowe drogi, więc natychmiast wyjeżdżam w drugie zbocze doliny:

ciemną drogą przez las:

która wyprowadza mnie znów na słoneczną wyżynę:


Jadę górą, nad Doliną Prądnika, ignoruję pokusę zjechania asfaltem pod zamek w Pieskowej Skale (przez Wąwóz Sokalec), bojąc się późniejszego wyjazdu przez wąwóz "Babie Doły" (jak się potem okazuje - niesłusznie; tam teraz jest ładna ścieżka asfaltowa). Jadę przez pola i las, gdzie zatrzymuję się na herbatę i lekki obiad:


Asfalt od Babich Dołów prowadzi między wzgórzami: pola, czasem skałki i zabawnie brzmiące nazwy na mapie ("Nad przepaściami"). A słońce coraz niżej.

Zjazd do Sułoszowej i potem z powrotem na wyżynę

drogą, co według mapy miała być gruntowa, a okazała się asfaltem. I tak do Trzyciąża. Dojeżdzam do miejsca, gdzie według mapy zaczyna się Dłubnia. Faktycznie: z jednej strony drogi jakieś bagienko, z drugiej coś już cieknie:

Kilometr dalej Dłubnia jest już na tyle poważna, że napełnia dwa stawy:


Za Trzyciążem porzucam na chwilę Dolinę - niebieski szlak prowadzi przez wzgórze Parku Krajobrazowego. Ładnie tu! Tylko niestety coraz ciemniej.

A gdy już się przyzwyczajam do luksusów drogi przez lasy i wzgórza, to w dole widać wydatną dolinkę ze skałami. I tam zjeżdżam fajną ścieżką asfaltową w zapadającym zmroku. Asfalt kończy się na błotnistej drodze koło Dłubni:

ale na grubych oponach jedzie się tam nadspodziewanie dobrze.

Dolinka jest ciekawa: są skałki, jest las, ale dolinka jest bardzo szeroka, tak że sama Dłubnia wije się bardzo podobnie jak koło Raciborowic.



Ściemnia się coraz mocniej, tak że gdy za kładką nad Dłubnią szlak, wbrew mapie, odchodzi do asfaltu w Ibramowicach, to jestem całkiem zadowolony.

Droga wyprowadza pod ładny klasztor Norbertanek:

ale objeżdżam go dość pośpiesznie, łudząc się że jeszcze zdążę za światła obejrzeć Źródło Jordan w Ściborzycach.

Jedzie się fajnie i szybko (30km delikatnego zjazdu), ale do Ściborzyc już zajeżdżam pod gwiaździstym niebem. Szukam źródła, ale w końcu zadowalam się wodospadzikiem:


A potem już tylko szybka jazda wzdłuż Doliny. W Iwanowicach przypominam sobie o zapomnianym jabłku, co pomaga zebrać siły na ostatnie kilometry. 7ką podjeżdżam aż do Młodziejowic (a nie do wcześniejszej Masłomiący, co wymagałoby podjazdu pod Więcławice) i dalej Doliną Dłubni.

W Raciborowicach stwierdziłem, że bardzo nie chcę kończyć drogi ulicą Morcinka (typowa ostatnio droga powrotna do domu z pracy), więc objeżdżam (odrobinę dalej) przez Zastów.

Kralova Hola na 29erze

Sobota, 24 października 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Rok temu byłem na tej górze z kumplami i było ciekawie: na górze zimny deszcz poziomy, a podczas zjazdu ostre podtapianie przez ulewę, jak się na dole okazało połączone z uszkodzeniem dętki i felgi trekkinga (zbyt duża prędkość na wybojach). Wtedy 30km powrotu do auta zrobił tylko Tomek, podczas gdy np. ja poczekałem na Ducato w klimatycznej kawiarni w Szumiaczu (łatanie dętki + uziemienie kumpli przez zapięcie bez kluczyka). Uwierała mnie ta niedokończona wycieczka, tak więc gdy nabyłem i dozbroiłem nowy rower do zjazdów terenowych, to powrót na Królową był już tylko kwestią czasu.

Czas przyszedł w piękną, słoneczną, choć krótką, bo październikową sobotę. Rower wrzuciłem na auto i pojechałem sam na Słowację. (tylko część drogi autem ze Słowacką autostopowiczką, opowiadającą jak to w drodze pod Morskie Oko pokazywali ją palcami "o! turystka!").

Dojazd do Królowej był urokliwy sam w sobie, np:

a pierwsze widoki na Królową okraszane dodatkowymi atrakcjami, np:


Ale w końcu dojechałem do szutrówki, którą trzeba było wypiłować 13km i 1100m w pionie:


Na górskim rowerze podjazd nie był w ogóle problematyczny a jedynie wymagający kondycyjnie. Z wysokością robiło się chłodniej, co słabo czułem z powodu podjazdu, ale śnieg trudno przegapić:

Wrażenie robił też moment wyjazdu powyżej chmur (kilka ich było na błękitnym niebie):


Śniegu wkrótce było więcej, a widoki coraz bardziej wysokogórskie:






Gdy do zachodu Słońca zostało już tylko 20 minut, szczyt był już na wyciągnięcie ręki:

Ale drogę pokrywał zmrożony śnieg (musiałbym spuszczać powietrze z opon żeby dało się po tym podjeżdżać), a mnie szkoda było zjazdu przy zachodzie słońca, więc ostatecznie zrobiłem w tył zwrot i pojechałem:
To było wspaniałe! Rower niósł mnie bezpiecznie nad wybojami, nawet ręce od hamulców nie bolały - po prostu czysta przyjemność ze zjazdu. O to chodziło!

A na dole włączam lampki i jadę te 30km do auta. Przyznaję: dało w kość. Deszczu nie miałem (jak Tomek rok temu), ale temperatura spadła nieźle, a podjazdy w nocy były nużące. I faktycznie miejscami bliskie nachyleniu Kralovej Holi, choć mnie najbardziej chyba dał w kość w miarę delikatny, ale długi podjazd wzdłuż potoku Hron.

Dobrze że ostatnie 13km do auta to był już zjazd - rano prawie go nie zauważyłem, za to wieczorem to była miła nagroda po całym dniu podjazdów.





Kazimierza Wielka + lasy

Niedziela, 31 maja 2015 · Komentarze(1)
Kategoria stówki
Obudził mnie poranek (poważnie - nie budzik), oraz chęć zobaczenia wschodu słońca. Na drodze do Proszowic - wręcz stworzonej do takich obserwacji. Trzeba się było śpieszyć, bo wschód 4:35, ale zdążyłem:











Śniadanie jak zwykle - w Proszowicach na rynku, na ławeczce, na słoneczku:

i potem dalej pustą drogą 776 na Kazimierzę Wielką:

Ciągle jest wczesny ranek, więc kompletnie pustymi drogami i wioskami jadę sobie: Kazimierza, Skalbmierz, Działoszyce, Słaboszów, aż w końcu skręcam na południe, przekraczam Nidzicę i wspinam się (z ok. 190 na 360m npm) na Wyżynę Miechowską. I tam moimi ulubionymi okolicami: lasy, pola, rezerwaty stepowe. I wioska o sugestywnej nazwie: Góry Miechowskie.

Pojechałem na 29calowcu (grube opony), chcąc się przekonać jak się sprawuje w trasie zbliżonej do "wyprawowej", tj. większa odległość plus teren. Jeśli chodzi o odległość, to wyszło grubo powyżej oczekiwań (do Proszowic dojechałem z domu w 50min, czyli 5min szybciej niż zwykle, ale może to zasługa lekkiego wiatru w plecy). Teraz trzeba będzie zobaczyć jak będzie w terenie. Wiem że okoliczności są niesprzyjające, bo wczoraj lało, ale na wyprawie też przecież nie będę czekał tygodnia aż obeschnie - w Pojałowicach skręcam na czerwony szlak rowerowy przez las.

Ten szlak to nieporozumienie - teoretycznie prowadzi brzegiem lasu, ale tam nie ma żadnej ścieżki (zaorane). W praktyce szarpię się w głębokim błocie na drodze przez las. Ścieżką, do której najpierw musiałem dotrzeć przez chaszcze i pokrzywy. Do tego, gdy w końcu docieram do ładniejszej szutrówki, to widzę, że bez szlaku mogłem do niej dotrzeć dużo kulturalniej.

Umordowałem się w tym lesie, woda w bidonach się kończy - gdy w końcu w Prandocinie pod Słomnikami trafiam na otwarty sklep, to jest wspaniale! Lody, kawa, woda do oporu - nabieram optymizmu, który skłania mnie do kolejnego wpakowania się w drogę leśną. Za Słomnikami jest odbicie na "szlak kościuszkowski" przez Las Goszczański. Błoto, mnóstwo błota! Ale daję radę, co powoduje że za chwilę powtarzam wyzwanie  i zapycham przez las już nawet bez szlaku, leśną ścieżką - tak by trafić w miejsce polecane przez znajomych z pracy.

Ta ostatnia droga przez las to już było wariactwo - kompletnie blokuje mi się przednie koło od błota. Test jak widać udany, bo pokazuje, że muszę sobie sprawić inny błotnik, bo ten jest na tyle blisko opony, że w takich warunkach zakleja się tak, że pomogło dopiero czyszczenie zdemontowanego. Ale gdy w końcu błoto trochę odpuszcza, to robi się całkiem fajnie:



W końcu przedzieram się do polanki, która faktycznie jest miła:

a do tego od niej do asfaltu prowadzi już wspaniała, przewygodna szutrówka!

Czas najwyższy, bo robi się gorąco (południe), ale asfaltem, choćby i z 12% podjazdami, to już pikuś. A w domu obiad - po takim przedpołudniu smakuje wybornie :-)






Mała pętla przez Puszczę po dłuższej lejbie

Środa, 27 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Ostatnio pogoda smętna. Niby można było od biedy jeździć do pracy na rowerze, ale zaczęło mnie ciągnąć za czymś odrobinę większym. Więc gdy zobaczyłem na ICMie prognozę, że deszcz kończy się przed świtem a potem ma być stopniowe rozpogodzenie, to na wszelki wypadek ustawiłem budzik na 4:00. Rano rzut oka za okno: chmury są, ale nie pada. Jadę! Kanapki, gorąca herbata do termosu, ręcznik i ciuchy do przebrania w pracy. I w drogę, tak by zdążyć na świt (4:39).

Ładnego wschodu słońca nie zobaczyłem - za dużo chmur, ale i tak jechało się doskonale.

Śniadanie po godzinie jazdy - w Proszowicach na rynku. A potem przepyszną drogą na Nowe Brzesko, Wisła, lasy i urokliwe łąki przy Drwinie i w końcu Mikluszowice, gdzie wjeźdżam w Puszczę. Tam mokro - wręcz pada z drzew, ale to mi nie przeszkadza - ścigam się ze średnią na liczniku, tak że do Niepołomic wjeżdżam z 23.6km/h. Potem bocznymi drogami pod hutę, ale przy skrzyżowaniu z Giedroycia oczywiście skręcam. Potem niestety błąd i zamiast pojechać łąkami pcham się pod skrzyżowanie z Klasztorną. Błąd bo nie tylko ciężarówki co chwila, ale i asfalt w ruinie. Potem już szybko przez ogródki działkowe pod Statoil na Jana Pawła i za chwilę jestem w pracy - tuż przed 9:00. Szybki prysznic i "cywilne" ciuchy - nikt nie zauważył, że trochę nietypowo dziś do pracy przyjechałem :-)




Ogrodzieniec wczesną wiosną

Niedziela, 15 marca 2015 · Komentarze(1)
Kategoria stówki
Stara prawda: pierwszy prawdziwy wiosenny wyjazd MUSI boleć. Więc nie ma co kombinować (np. klasyczne "najpierw muszę zdobyć formę") tylko zrobić to raz a dobrze! Ja zabrałem się na pierwszy wyjazd z jeżdżącymi na szosówkach. Planującymi zrobić tę trasę w 5h :-) Tak, bolało, choć wytrzymałem z nimi (a oni ze mną) tylko pierwsze 100km.


Ostatnie 4 dni lało, więc dzień zaczął się mgłą (a w niej 3 stopnie ciepła). Pierwsze słońce zobaczyliśmy zjeżdżając do Wolbromia i choć nie od razu zrobiło się gorąco (ok. 15 stopni), to najważniejsze były odsłaniające się widoki. Tam jest po prostu cudnie!

Powinno być jeszcze cudniej dzięki zjechaniu z głównej drogi do doliny pod Zegarowymi Skałami:


ale (co za niespodzianka...) było błoto. Dużo błota. Tomek ze Sławkiem nawet nie klęli mnie za bardzo (ta dolina to był mój pomysł), tylko ponuro czyścili zębatki po wyjechaniu na twardszą drogę:

Powiem cichutko, że ja mimo wszystko nie żałuję. W szczególności podobał mi się ptasi harmider w dolinie. Zresztą całkiem zabawne było to przekopywanie się przez błoto. Albo przez rozmokniętą łąkę.


Potem już nie chcieli słyszeć o żadnych bocznych drogach, szlakiem rowerowym, tylko pojechaliśmy na Pilicę główną drogą. I trzeba przyznać - było super. W szczególności długi, mocny zjazd (Sławek 74km/h, ja tylko 64).

A potem Ogrodzieniec (Podzamcze):


Tłumów nie było, co na pewno było zaletą, ale generalnie to teraz bardzo ciekawe miejsce - jakieś parki linowe, miniatur, itd. Na pewno z rodziną tu znów przyjadę.


A potem powrót - przez Klucze i Olkusz. Tutaj po prostu nie ma płaskich miejsc. Jest pięknie, ale długie podjazdy są co chwilę. Z każdym kolejnym czułem je coraz bardziej :-)


A potem Klucze i Pustynia Błędowska. Podobno świeżo karczowana, więc robi wrażenie:


Przed Olkuszem (100km) wymiękłem. Wiedziałem że już nie pociągnę w tym tempie, a szkoda było Tomka ze Sławkiem męczyć ciągłym czekaniem. Bronili się zaciekle ale się pożegnałem.

Zresztą marzyła mi się chwila słodkiego lenistwa. Znalazłem je na rynku w Olkuszu:


a potem (jakie to trywialne...) na Orlenie z kawą i hotdogiem (w samym Olkuszu żadna knajpa mnie nie zachęciła).

2km główną (praktycznie bez pobocza - afuuu) i potem boczną drogą, przez Sułoszową:


do Pieskowej Skały:

(tak, to na zdjęciu to zamarźnięty staw; widzieliśmy też śnieg przy drodze, a nawet wyglądający na czynny - stok narciarski; tak to ciągle dość wczesna wiosna).

Potem znowu Skała (3km wyjazd z doliny już prawie wrażenia nie robi) i 10km zjazd do Doliny Dłubni, który tym razem nie był tak spektakularny jak zwykle z powodu silnego wiatru w twarz. Od Iwanowic jadę już w pełni oswietlony i w zapadającym mroku dojeżdżam do 7-ki, gdzie duży ruch skłania do możliwie szybkiego zjazdu w boczną drogę. Więc przez Masłomiącę wyjeżdżam do Więcławic (phi, co mi taki podjazd po dzisiejszych) i przez Prawdę zjeżdżam do nocnego Krakowa:




Piękny dzień!

Rudy Rysie i +16 stopni w styczniu

Sobota, 17 stycznia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
To jedna z ładniejszych pętli koło Krakowa.

Najpierw główną drogą do Proszowic. Ruch w sobotę rano mały, a droga ładna - nie ma co wybrzydzać że "główna".

Tym razem trochę się spóźniłem na wschód słońca, ale i tak było ładnie:



Potem doliną Szreniawy do Koszyc. Tym razem pojechałem między stawami i to był dobry wybór:





Gdy słoneczko zaczęło grzać na poważnie to Szreniawa zrobiła się naprawdę urokliwa:


W Koszycach przez most na Wiśle i potem pustą, idealną drogą do Rudy-Rysie. Po drodze robi się naprawdę gorąco: +16 stopni w cieniu trochę zaskakuje w styczniu :-)



Kawałek Puszczy koło Rudy-Rysie jest, jak zawsze prześliczny, a przy tym pusty zupełnie. Idzie przez niego gruntowa droga:



ale próba zjechania od niej na południe (chciałem spróbować wariantu przez Proszówki) kończy się niepowodzeniem - z luźnym piaskiem nie zawalczę moimi oponami 1.5''. Cóż, nie ma mrozu.

Jadę przez Okulice (sanktuarium maryjne):


do kładki nad Rabą w Mikluszowicach:



Według prognozy miało być bezwietrznie, ale od wyjazdu z lasu wieje już okrutnie, więc tempo spada dramatycznie. Trochę lepiej jest na drodze przez Puszczę, ale tylko chwilami.

Tak więc pod Niepołomicami dzwonię do Marzenki, że jednak nie zdążę na obiad i jadę prosto do roboty (na dyżur o 15:00). Tym samym zyskuję sporo czasu, więc próbuję drogi, którą ostatnio jechałem ze 20 lat temu: od Niepołomic południowym brzegiem Wisły. Wtedy było całkiem paskudnie, teraz jest mocno industrialnie (strefa ekonomiczna), ale idzie wytrzymać. Tylko wiatr w twarz coraz mocniejszy - piłuję już na niskim biegu.

Mogę sobie pozwolić na spadek tempa bo mam czas, więc nie ratuję się czekoladą, za to termosy przydają się bardzo! Do Mostu Wandy dojeżdżam już lekko wypruty, ale to już tylko chwilka. W pracy prysznic - jest super!



To był piękny dzień. Od jutra zapowiadają deszcz i ochłodzenie - dobrze wykorzystałem okazję.

Jesienna Wyżyna Miechowska

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · Komentarze(0)
Kategoria stówki
Mglisty poranek nie chciał się skończyć, więc wyjechałem w mgliste południe. Mgła trzymała do wieczora ale i tak było super. Ostatnie 2h w ciemności, ale Bocialarka dawała radę.


Porąbka i Beskid Mały

Sobota, 12 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria stówki

Tydzień wcześniej podobną trasę miałem jechać z kolegami z pracy, ale resztki przeziębienia nie pozwoliły. To teraz nadrobiłem zaległości. Bez pośpiechu ale do przodu i podjazdów od cholery.
Z licznika: trip time 11h39m, av. 18.28km/h
Wycieczka od 7 rano do 11 wieczorem. Tak, zmęczyłem się :-)

Pogoda przepiękna choć podobno w Krakowie większość dnia pochmurna. Troch wiatru w twarz (najpierw południowy, potem wschodni), ale nie przeszkadzał bo podjazdy osłaniały. A wieczorkiem cisza zupełna, tak że powrót do domu był zupełnie lajtowy.

Rano 1 stopień powyżej zera, w południe ok. 20, wieczorem 3 (między Skawiną a Tyńcem), ale już nad Wisłą całe 6.

Zdjęcia